czwartek, 21 października 2010

Miłe niespodzianki

Czas jak zwykle płynie za szybko - z biegiem lat coraz szybciej niestety.
W poprzednim tygodniu dostałam przesyłkę od Splocika , ale ponieważ wpadam do siebie do domu na krótko i laptop odmówił współpracy z aparatem fotograficznym, więc nie mogłam o tym napisać odpowiednio.
Odpowiednio, czyli z dokumentacją zdjęciową.
Tak mi się trafiło, że wygrałam jakby  dwa w jednym.
Wzięłam udział w Urodzinowej uczcie u Splocika - okazją było 5-lecie bloga.
To jest osiągnięcie sieciowe!
A drugi upominek to nagroda pocieszenia za "nie wzięcie udziału" w konkursie kwiatowym, chociaż dobre chęci miałam.
Nie wzięłam udziału, bo znałam odpowiedzi tylko na 3 zdjęcia, więc uznałam , że nie ma co wyskakiwać z takim wynikiem.

Dostałam więc przesyłkę z niespodziankami, które ceni się najbardziej -  własnoręcznie wykonanymi upominkami.
A są to:
- śliczna serwetka zrobiona na drutach
- zakładka wykonana misternie  haftem matematycznym, nićmi metalizowanymi (żeby było trudniej - wiadomo, jaka to mordęga takie nici)
- druga zakładka (uszyta )
- uroczy szydełkowy motylek
- miły liścik z dodatkiem herbatek - to lubię, bo jestem przede wszystkim fanką herbaty, kawa dopiero później.





Splociku - jeszcze raz bardzo dziękuję.

środa, 22 września 2010

To właśnie ta niespodzianka...

Wcześnij niż planowałam mogę pokazać niespodziankę urodzinową od Kini.
Sama Kinia pokazała ją na swoim blogu, a że moje zdjęcia pewnie byłyby i tak gorsze, więc po krótkim zapytaniu wstawiam tu zdjęcia autorki.

Jak pisałam w poprzednim poście dostałam przeróżne gazetki robótkowe (niektórych tytułów nie widziałam wcześniej),przemiłą karteczkę z życzeniami i niespodziankę - komplecik kuchenny własnoręcznie przez Kinię wykonany.




Powtórzę co napisałam w komentarzach - komplecik jest PRZEŚLICZNY.
Perfekcyjnie, starannie, pięknie wykonany - wiadomo, jak każda rzecz zrobiona przez Kinię.
Nie wyobrażam sobie używania rękawicy na co dzień do garów, chociaż jest odpowiednio gruba i wygodna.
Będzie ozdobą kuchni.
Natomiast fartuszek założę czasami od wielkiego dzwonu (przy okazji uroczystych spotkań) i żeby gościom oczy wyłaziły z zazdrości.

Kiniu - jeszcze raz bardzo dziękuję za tę niespodziankę!!!
Ściskam Cię mocno...

poniedziałek, 19 lipca 2010

Blackwork - moje pierwsze próby

Ja znowu o upałach, ale nie mogę inaczej.
Dzisiaj jest pierwszy naprawdę chłodniejszy dzień od kilkunastu dni.
Niebo zachmurzone, temperatura ciut spadła.
Sucho jest nadal, bo wszędzie padało, tylko nie u nas (jak zwykle).
Oczywiście mury nagrzane do niemożliwości nie staną się nagle chłodniejsze, ale jakoś można oddychać powietrzem z zewnątrz,
Bo przedtem nie było żadnej różnicy między mieszkaniem a tzw. "świeżym powietrzem".

Od upału można zgłupieć, co u mnie objawiło się między innymi tym, że kompletnie nie mogłam się na nic zdecydować w temacie robótkowym.
Chciałam coś sobie podziubać, siedząc na fotelu, ale co wybrać?
Z każdą robótką było za gorąco - doszłam do stanu, że nawet krzyżyki mnie grzeją.

Kilka dni temu trafiłam na forum Kaiem na temat o technice haftu Blackwork.
Widziałam hafty w tej technice już wcześniej na naszych polskich blogach.
Ale jakoś nie myślałam, żeby spróbować.
A teraz nagle szast-prast, zainteresowałam się bliżej, bo ten haft z cienkich nitek jest dla mnie "lżejszy i chłodniejszy" (ale mam skojarzenia!).

Nie rzucałam się od razu na głęboką wodę z dużą robótką.
Zaczęłam od krótkich ćwiczeń, a to efekt dwóch wieczorowych posiedzeń (sobotnio-niedzielnych).


Wyszywa się bardzo przyjemnie, praca posuwa się szybko.

Podstawowym ściegiem jest ten nieszczęsny backstich (bo wolałabym posługiwać się polską nazwą), a pracuje się tak jak w hafcie dwustronnym.
W jednym kierunku wkłuwamy się w co drugi ścieg,

 a w stronę powrotną wypełniamy wolne miejsca


W ten sposób powstaje mój mały próbnik, wzornik.

 

A wśród oglądanych wzorków wypatrzyłam kilka, na które nabrałam wielkiej ochoty...

czwartek, 15 lipca 2010

Nasi pod Grunwaldem


Powieść Henryka Sienkiewicza czytaliśmy wielokrotnie (co widać na tym egzemplarzu), kilka razy też obejrzeliśmy film "Krzyżacy" w reżyserii Aleksandra Forda.
Moim zdaniem film zupełnie nieźle wytrzymał próbę czasu, szczególnie końcowe sekwencje samej bitwy.

Od kilku dni rocznica bitwy pojawia się w mediach, na forach,  nawet na  naszych blogach robótkowych i kulinarnych.
Świętujemy jak możemy - nam najbliższe są osiągnięcia hafciarek, a pracowitość Gryni  znanej m.in. z Babskiego forum podziwiałyśmy już od dawna.
Swoją drogą jak zwykle u nas w Polsce nie wykorzystuje się takich okazji.
Mogę się założyć, że w innych krajach (na przykład u naszego wielkiego sąsiada) obchody na wielką skalę byłyby już miesiąc przed i miesiąc po rocznicy.
A w USA na pewno powstało by kilkanaście filmów fabularnych, kilka seriali, komiksy, a masa gadżetów dla dzieciaków zalałaby całkowicie rynek.

Na to jednak my nie mamy wpływu, wiec wrócę na własne podwórko.
Wcześniej nie pisałam na tym blogu o zainteresowaniach i hobby mojego Męża.
A trochę tego jest, za co go zawsze ceniłam.
Człowiek , który poza pracą zawodową, nie potrafi zainteresować  się czymkolwiek, jest  duchowo o wiele uboższy od innych.
Ale przy tak ważnej okazji postanowiłam trochę się nim pochwalić.
Mój M. od kilku lat aktywnie interesuje się Średniowieczem i jest członkiem historycznej grupy rekonstrukcyjnej.
Mogę powiedzieć, że w jego przypadku jest  to dogłębne zainteresowanie epoką, a nie powierzchowne uleganie modzie, żeby sobie  tylko pomachać mieczem na pokaz i "podzwonić blachami" (jak nazywana jest zbroja).
Nie jest rycerzem, bo koszt konia i całego wyposażenia zbrojnego rycerza jest zbyt wysoki jak na naszą kieszeń.
Nie będę tu opisywać zbyt szczegółowo tematu, bo potrzebowałabym do tego celu założyć osobny blog. 
Pokażę kilka drobiazgów, które obfociłam przy wczorajszym pakowaniu.
dzisiaj rano dostałam wiadomość od naszego współczesnego posłańca (czyli sms), że już dojechali i są w obozie.
Mój M. swoje stroje szyje  własnoręcznie, włącznie z butami - starając się to robić z użyciem dawnych technik.
Zrobił również większość drobnych przedmiotów użytkowych - za wyjątkiem elementów metalowych, które robią fachowcy na zamówienie.
A oto kilka fragmentów wyprawowego bagażu :
Skóry do spania - jako przykrycie służy duży płaszcz-peleryna


We wnętrzu kosza podróżnego przedmioty pierwszej potrzeby: buty, bukłak, miska i łyżka, pucharek, czerwony habit, tabliczki-notes


Skórzana torba na drobiazgi



A w torbie między innymi
solniczka z koreczkiem (zrobiona z rogu)

Nożyczki z pochewką

Tabliczki woskowe do pisania wraz z rylcem.

Płaski koniec rylca służy do wygładza powierzchni wosku

 Paternoster (do odmawiania modlitwy  Ojcze Nasz)

Skórzana torebka z cynowymi ozdobami .

Zrobiona przez rzemieślnika

A te przedmioty, wraz ze strojami i zapasami jedzenia pojechały w tym wiklinowym koszu podróżnym

I jeszcze jeden akcent - bardziej robótkowy
Krajki


i warsztat do ich robienia - to też rękodzieło mojego M.

Szkoda, że historia jako przedmiot szkolny była straszną nudą, plątaniną dat i nazwisk nic nie mówiących biednym uczniom.
To fascynująca dziedzina, dla mnie szczególnie pod kątem realiów życia codziennego, a nie wielkiej polityki.
I tak się złożyło, że ja sama po wielu latach od opuszczenia murów interesuję się historią dla  własnej przyjemności.
Chociaż nie w tak aktywnej formie jak mój M...

niedziela, 23 maja 2010

Jak coś czeka, czasem się doczeka

Ten obrazek zaczęłam robić w lipcu 2008 roku.
Skończyłam go prawie po roku, a drugie tyle leżał sobie w torbie i czekał na odkrycie.
Teraz przyszedł jego czas - został wyciągnięty z torby, uprany, uprasowany, oprawiony w ramkę i stał się prezentem imieninowym.

Trafił do osoby, której się podobał w trakcie powstawania...

Wymiary całości z ramką: 13x15 cm.


środa, 28 kwietnia 2010

Wiosenne pożegnanie

Dziś odeszła Pani Stefania Grodzieńska.
Żyła długo - być może uśmiechnęłaby się na stwierdzenie, że gdzieś tam w górze ktoś zagubił jej teczkę życia.
Czy to nie symptomatyczne, że odeszła właśnie w taki wesoły, kolorowy, pachnący wiosną dzień?
Jej doskonała polszczyzna, cudowne poczucie humoru, wspaniała umiejętność przedstawiania w krzywym zwierciadle naszej rzeczywistości zgrzebnego PRL, satyryczne spojrzenie na polskie wady, wspomnienia lat przedwojennych - to wszystko można znaleźć w jej twórczości.
Dla naszej rodziny pozostanie przede wszystkim autorką "Wspomnień chałturzystki" - fantastycznej książki czytanej wielokrotnie.
Z niej właśnie pochodzą pewne określenia i sformułowania, które weszły na stałe do naszego rodzinnego języka.
Rozumiemy się bez zbędnych wyjaśnień, kiedy na przykład określimy kogoś słowem "hurysa".
Nie da się opisać w krótkiej notce znaczenia językowego, kulturowego, satyrycznego tej książki.
Wielokrotnie miałam ochotę napisać w jakiejś formie do Pani Stefanii (nie wiedziałam gdzie skierować list), żeby oprócz przekazania jej słów podziękowania, zapytać o pewien skecz.
A właściwie o jego treść.
Kilkakrotnie mowa jest o skeczu "Strażak Prochorczuk", który w wykonaniu Ireny Kwiatkowskiej i Kazimierza Brusikiewicza był największym przebojem owych sławnych chałtur.
Treść zmieniana, długość wydłużana do potrzeb czasowych, aż dojadą na występ pozostali członkowie ekipy, improwizacja mogąca w pewnym momencie wypełnić całość programu - przy pełnej sali widzów zwijających się ze śmiechu.
Nigdzie jednak Pani Stefania nie napisała o co właściwie chodziło w tym skeczu.

A teraz już nie zapytam...

Nie odkładajmy spraw, spotkań, pytań, miłych słów na później...

czwartek, 22 kwietnia 2010

Tilda

Cóż to jest?
Odpowiedź dla tych, którzy może jeszcze nie wiedzą - to jest lalka?/figurka?/postać?, którą można sobie uszyć samemu.
Ja też dość długo nie wiedziałam jak ona wygląda, a już o niej słyszałam tu i ówdzie.
Obserwuję to tildowe szaleństwo jak zjawisko socjologiczne, bo trudno go nie obserwować, skoro stale powiększa się grono jej twórczyń.
I zadaję sobie kilka pytań:
- czy to jest tylko moda? podobna do mody na lalki Barbie? - czyli "biorę w tym udział, bo to jest teraz modne, bo wszyscy szyją Tildy?"
jeśli moda to o wiele łatwiejsza do zaspokojenia, bo każdy (choć trochę szyjący) może spróbować wykonać laleczkę własnoręcznie
- a jeśli to rzeczywiste, prawdziwe zauroczenie tildowymi kształtami, to gdzie tkwi klucz? co takiego jest w samej Tildzie, że tak się podoba?
Czytam w wielu miejscach opisy powstawania kolejnych Tild, ale właściwie nigdzie nie znalazłam odpowiedzi na takie pytanie.
Piszę o tym dlatego, że nurtuje mnie to od pewnego czasu, bo należę do innej grupy: mnie się Tilda nie podoba.
Ten wpis nie jest tematem do dyskusji o gustach, bo wiadomo, że o nich się nie dyskutuje.
Każdemu może się podobać co innego - to co dla kogoś jest przepiękne, dla innych może być okropnym bezguściem.
I na szczęście minęły czasem, kiedy coś musiało się nam podobać, bo było narzucone "odgórnie".
Dlatego jestem ciekawa - czym zachwyca Tilda?

wtorek, 20 kwietnia 2010

Kwiaty z dzieciństwa

W minionym tygodniu odłożyłam wszystkie aktualne robótki, które mam "na warsztacie" i sięgnęłam po nową.
To mały drobiazg, łatwy do zrobienia.
Dostałam go wraz z innymi prezentami od koleżanek na naszym pierwszym spotkaniu forumowym przy okazji wystawy DMC w Łodzi (w ubiegłym roku).
Trzymam je w specjalnym miejscu i czekają na swój czas, na specjalna okazję.
Tym razem chciałam zrobić coś kwiatowego i takie coś było akurat pod ręką.
Bardzo lubię irysy, bo to kwiaty mojego dzieciństwa.
Rosły ich piękne odmiany żółte i fioletowe w naszym ogrodzie i we wszystkich sąsiednich na naszej ulicy.
Wtedy wydawały mi się kwiatami królewskimi - ze względu na wysokość, przy nich większość innych kwiatów była taka malutka.

Ten wzorek jest uroczy i chociaż łatwiutki w haftowaniu daje taki piękny efekt.
I miałam przy tym dodatkową przyjemność - jednak zupełnie inaczej pracuje się z gotowym zestawem, w którym jest wszystko przygotowane (na czele z porządnym i czytelnym schematem).
Całość z ramką ma wymiary 10 x 15 cm
.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Zastanów się, zanim kogoś ocenisz

Nie myślałam, że dzisiaj będę coś pisać na blogu.
Czuję się jednak wręcz zmuszona (emocjonalnie) do wypowiedzenia swojego zdania.
Na blogach pojawiło się od wczoraj wiele wpisów dotyczących samej katastrofy, sytuacji politycznej, zachowania znanych osób, a także sposobu wyrażania żałoby na blogach.

Jak zwykle pokazało się w całej okazałości polskie piekiełko - to temat na inne oceny.

Mnie jednak dotknęły opinie, które znalazły się na polskich blogach robótkowych.
Ocena sposobu wyrażania swoich przeżyć w formie wstawienia żałobnej kokardki, świeczki lub tekstu (krótszego, czy dłuższego).

Nawet w takim miejscu, jak nasze prywatne blogi ocenia się osobisty sposób wyrażania uczuć.

Padły określenia:
"reakcje śmieszne, zbyt egzaltowane, dziecinne, owczy pęd, trudno uwierzyć w szczerość zamieszczanych tekstów, publiczne epatowanie żalem, zalew sztucznej żałoby itd"

Takie słowa mnie osobiście obrażają.
A jakim prawem, ktoś ocenia i podważa moją szczerość i prawdomówność?

Napisałam komentarz tylko na jednym blogu, wstawię go tutaj we fragmentach, jako moje krótkie podsumowanie.
Nie wiem zresztą, czy autorka bloga go nie skasuje - jestem przecież odmiennego zdania.

Edycja posta- poniedziałek 12 kwietnia:
Autorka bloga usunęła mój komentarz, wraz z kilkoma innymi już wczoraj.

A to mój komentarz - skopiowałam sobie jego treść zaraz po opublikowaniu.

"(...) Ja właśnie wstawiłam u siebie takie zdanie, że brak mi słów.
I nie rozpisywałam się dalej w długim tekście na temat mojego przeżywania tej sytuacji.
Wstawiłam żałobną kokardkę na znak jedności z rodzinami ofiar.
Bo ja im współczuję i jednocześnie żałuję tych, którzy tak nagle zginęli.
A tak się składa, że postawa polityczna większości z nich była mi kompletnie obca.
Co nie zmienia faktu, że żałuję ich jako ludzi.

Nawet najbardziej prymitywne kulturowo ludy wyrażają w przyjętej przez siebie formie żal, żałobę, współczucie opłakując zmarłych.
A my teraz w internetowej społeczności robimy to tak.(...)

Przyznam, że z przykrością przeczytałam komentarze do tego wpisu.
Nie spodziewałam się również takiej postawy od innych znajomych osób.

To mój jedyny komentarz w tej sprawie na blogach.
Nie mam zamiaru biegać od jednego do drugiego i podejmować dyskusji z autorkami wpisów podobnej treści.(...)"

Na komentarze do postów z poprzednich dni w moim blogu odpowiem później.

piątek, 9 kwietnia 2010

Jeszcze bardziej pod górę

Bardzo ciężko mi idzie ta nauka frywolitki z czółenkiem.
Wczoraj byłam na drugim spotkaniu z p. Anią , które poświęciłam właściwie nauce od podstaw.
Od pierwszych warsztatów nie miałam ani razu czółenka w rękach, bo zajmowałam się chorowaniem.
Tak więc nie odrobiłam zadanej lekcji i nie ćwiczyłam.
Wczoraj też mordowałam te nitki w skupieniu, mamrocząc pod nosem "góra, dół, góra, dół".
Trzymanie nitki według pokazanego ustawienia palców zupełnie mi nie odpowiada, palce się buntują, to mnie męczy i drażni.
Oprócz tego szybkiego męczenia się palców lewej ręki, mam zjawisko uciekania czółenka z prawej , ale przede wszystkim mam trudności ze zrozumieniem tego wszystkiego od strony technicznej.
Ja po prostu tego nie rozumiem (jak po kolei jest tymi nitkami) , no i nie widzę efektów dokładnie nawet w okularach.
Nie widzę tego, co powstaje, żeby mieć jakąś kontrolę, czy dobrze zrobiłam, czy źle.
To moje wczorajsze wypociny - prawdziwy bubel robótkowy.


Wieczorem byłam tak wkurzona na wszystko, że postanowiłam dokładnie zapoznać się z kursikiem frywolitki igłowej, który wstawiła Ata na swoim blogu: tutaj
Nie mam takiej właściwej długiej igły, ale wzięłam tzw. "groszówkę" długości 5,5 cm - tak tylko do spróbowania.
I grubszy kordonek, żeby cokolwiek widzieć.

Niestety, nie udało mi się odtworzyć kolejnych ruchów samego początku według instrukcji na zdjęciach i w opisie.
Nic nie poradzę, widocznie jestem za stara i tępa, ale mi nic z tego nie wyszło.
Zawsze miałam problemy z wyobraźnią przestrzenną.

To już mnie dobiło do reszty, było już dobrze po 1 w nocy, zawzięłam się i wpuściłam w google hasło "Frywolitka igłowa".
I zaraz trafiłam na forum Craftladies na takie zdanie, które mnie cudownie oświeciło:
Igłowa frywolitka jest łatwiejsza dla osób drutujących, bo supełki robi się analogicznie tak jak nabiera się oczka dzianiny
Jakie to proste i jasne!!!
Trzeba tak było od razu mi powiedzieć...
Złapałam znowu za igłę, ułożyłam po swojemu nitkę w palcach tak jak nabieram na druty i błyskawicznie zrobiłam TO:



Nie wiem, jak dalej mi wyjdzie ćwiczenie według tego sposobu, ale przynajmniej rozumiem o co chodzi - jak to mówiliśmy kiedyś " poczułam bluesa".
I teraz pytanie do osób znających się: czy to jest frywolitka?

wtorek, 6 kwietnia 2010

Jeszcze świątecznie

U mnie jeszcze świątecznie, a to za sprawą naszej niezawodnej poczty.
Niezawodnej, bo zawsze można liczyć na nieterminowość dostarczania przesyłek.
Dzisiaj dostałam śliczną, prawdziwie wielkanocną kartkę od Kini.
Kartę radosną, pięknie, starannie wykonaną - ale to nie nowina, bo wszystkie robótki Kini to cudeńka najwyższego lotu.

Kiniu - bardzo Ci dziękuję, jeszcze mogę mieć trochę tej magii świąt, o której wspomniała Madzia w komentarzach.
Tym bardziej, że w dawnej Polsce świętowano prawie cały następny tydzień - to co szkodzi poczuć klimat dawnych wieków.
A jedzenia świątecznego jeszcze trochę mamy.
Przy okazji nawiązując do informacji, które dzisiaj można było usłyszeć w radio i telewizji:
ja
nigdy nie wyrzucam jedzenia nadającego się jeszcze do spożycia.
Staram się nie kupować zbyt dużych zapasów, a jedyne (dość rzadkie) przypadki, kiedy coś jestem zmuszona wyrzucić to zepsucie się jedzenia.
Na to niestety nie mamy dużego wpływu, bo kupując produkty niby świeże, nigdy nie wiemy, jak szybko się zepsują.
A na zdjęciu fragment mojego Śniadania Wielkanocnego.


Zmęczenie słowem

Już po świętach, środek nocy, pada deszcz.
Leniwie odbywam blogową wędrówkę po znajomych blogach - tam trafiam, gdzie nacisnę w zakładkach adres nie znanego mi bloga.
Oglądam, czytam pobieżnie - za dużo jest informacji, nie jestem w stanie bardziej się skupić na treści.
Mam wrażenie, że informacje tam mnie atakują ze wszystkich stron za zbyt wolne tempo przyswajania.
Chyba dopadło mnie swoiste nasycenie internetem - jeszcze przeglądam strony... otwieram coraz to nowe linki... jeszcze biernie poczytam ... coś tam mnie zaciekawi... ale już coraz mniej chce mi się cokolwiek napisać.
Całe lata mojej aktywności zawodowej to były głównie papiery: bardzo szybkie czytanie (właśnie pobieżnie, po łebkach), wymyślanie koncepcji, opracowywanie pomysłów i pisanie, pisanie, pisanie bez końca ... a teraz mam stosy papierów, których dotąd nie mogę się pozbyć...
Tak lubiłam czytać i coś tam pisać, a teraz tak bardzo mi się nie chce.
Czy to bunt organizmu? zużycie materiału? życiowe wypalenie?
Nie wiem, nie szukam przyczyn i nawet nie chce mi się nic analizować.

Kiedy odwiedzam blogi kreatywnych, aktywnych, pełnych zapału młodych kobiet czuję się jak.... może jednak nie nazwę tego tak jednoznacznie, niedomówienia wystarczą.

sobota, 3 kwietnia 2010

Wesołych Świąt!



Zdrowych, pogodnych,

rodzinnych i radosnych Świąt

życzę

wszystkim odwiedzającym mojego bloga.



środa, 24 marca 2010

Robótkowe chorobowe

Poprzednia notka dotyczyła pożegnania zimy.
W tej nie mogę nic napisać o powitaniu wiosny, bo siedzę/leżę zamknięta w domu.
Nie widzę wiosennego świata i nie wącham wiosennego powietrza.
W widzeniu i wąchaniu skutecznie przeszkadza mi silna infekcja - a w pakiecie zestaw standardowy (katar, zapchany nos, kaszel, ból gardła, łzawienie oczu, woda z nosa, ból głowy, ból zatok, łamanie w kościach, na termometrze mam 35,8 C - dalej ani rusz).
Wiem, że wszyscy znają podstawowe objawy grypopodobne (grypy nigdy lekarze nie stwierdzają, choćby pacjenci chodzili w gorączce po ścianach, bo to zaraz inna jednostka chorobowa).
Jednak jestem tak rozżalona na złośliwość losu pod postacią podłego wirusa, że właśnie sobie tutaj pofolguję - w końcu to mój prywatny kawałek podłogi...
Przerwa na gwałtowne wycieranie nosa i oczu.
Na znajomych i mniej znajomych blogach co rusz pojawiają się notki prezentujące piękne dekoracje wielkanocne, pisanki przeróżnej maści (czyli wykonane różnymi technikami), karteczki świąteczne już wysłane.
U mnie za to powtórka z rozrywki - również w grudniu, przed świętami Bożego Narodzenia nie miałam zupełnie czasu, ani sił na świąteczne robótki (choroba mamy i większość czasu na dojazdach i w szpitalu).
Przerwa na chusteczkę ... - piszę w scenerii żywcem z filmu "Miłość, szmaragd i krokodyl", ale tam podłoga głównej bohaterki była usłana chusteczkami używanymi do płaczu nad losami bohaterów w trakcie mąk twórczych.
A u mnie takie pospolite choróbsko...
Tak mi bardzo żal, że siedząc/leżąc w domu nie mogę popchnąć robótek do przodu.
A może zaraz po chorobie zrobić jakieś robótki wielkanocne? - na przyszły rok będą jak znalazł...
Cytując własne słowa z mojego bloga kulinarnego jestem zmuszona zawiesić blogowanie na jakiś czas - sama sobie wystawiam blogowy druczek L-4 (takie wspomnienie z przeszłości).
Chusteczka, kaszel...
Wiadomo - gdybym zaczęła przygotowania miesiąc wcześniej, to mogłabym teraz pogwizdać na tego wirusa, który miał taki kaprys wskoczenia do mnie.
Niestety, nie jestem taka poukładana, a z wiekiem nadzieją na zmianę maleje.
Kaszel ...
Chciałabym jeszcze dłużej pociągnąć swoje żale, ale już pokładam się na klawiaturze... a w kuchni czeka nocna porcja lekarstw i inhalator... a nie ma kto pozbierać chusteczek, bo M. na wszelki wypadek już śpi.
Byle do Świąt...

sobota, 20 marca 2010

Na pożegnanie

Dzisiaj zima odchodzi na dobre, więc w ostatnim zimowym wpisie wstawiam zdjęcie konkursowe.
Zgłosiłam je do konkursu fotograficznego na Babskim forum.
Oczywiście, jak zwykle nie cieszyło się popularnością - czemu mnie to już nie dziwi?
Może już się do tego przyzwyczaiłam, bo po prostu robię zdjęcia i na tym koniec.
Utrwalam to, co widzę w danym momencie okiem aparatu, dalej już nic ze zdjęciem się nie dzieje.
Nie poddaje żadnej obróbce.
Ja żałuję, że taka mroźna i śnieżna zima się skończyła - dla mnie mogłaby jeszcze trwać.
Zdjęcie zrobiłam na początku lutego - to serce znalazłam w parku w środku mojego miasta.
Konkurs już rozstrzygnięty, więc mogę pokazać...

(po naciśnięciu na zdjęcie otworzy się w większym rozmiarze).

Candy u Arine


Rzadko biorę udział w tych blogowych zabawach - nadal mam nadzieję na jej polską nazwę.
Zamieszczam jednak notkę o tej zabawie, którą z okazji przeprowadzki na bloggera organizuje
Arine - informacje tutaj , bo jestem wielką fanką grafiki Arine.
Jestem również szczęśliwą posiadaczką grafiki jej autorstwa, którą wygrałam , gdy jeszcze obie byłyśmy na swoich starych blogach.
Ten obrazek to "Pani Ciachowa" (a ja jestem łasuchem na słodycze).
Zaglądam do Arine często, żeby po prostu popatrzeć na charakterystyczną, rozpoznawalną, oryginalną, jedyną w swoim rodzaju, a przede wszystkim wesołą i radosną kreskę Arine.
To dla mnie przyjemność, relaks, nawet coś w rodzaju optymistycznej terapii na codzienne smutki i depresje.
Mam kilka takich blogów, które są taką terapią - każdy innego rodzaju.
To blog ze zdjęciami ptaków, blog ze starymi zdjęciami przedstawiającymi ludzi i ich życie w USA, blogi ze zdjęciami przyrody.
Przy okazji mam taką refleksję - warto czasami wpisać się na takim blogu, który ma dla nas szczególne znaczenie.
Może autorowi bloga nie przyjdzie nawet do głowy myśl, że jego blog może spełniać i taką funkcję .

piątek, 19 marca 2010

Jak koń pod górę

Nie planowałam nauki frywolitkowej.
Oglądając na obrazkach, a teraz również w rzeczywistości frywolitkowe dzieła, uznałam, że to już nie na moje oczy i ręce takie plątanki.
Jednak moja córka tak się zachwyciła zakładkami, które dostałam w prezencie, że nagle zechciała się tego nauczyć.
Chcąc nie chcąc, rzuciłam się z nią na głęboką wodę, czyli do nauki.
A to niezwykłe zdarzenie miało miejsce wczoraj.

Córka już trochę poćwiczyła z książki, poza tym ma młodszy umysł, w dodatku techniczny.
Wcześniej bawiła się w robienie krajek, a w czasach licealnych będąc w harcerstwie w drużynie wodniackiej coś tam do czynienia z węzłami miała.
Z tych względów wyszła ze spotkania z kwiatkiem.
Ja wyszłam tylko z kupionym czółenkiem i kordonkiem .
Żadna z moich próbek nie nadaje się do pokazywania (zresztą zostały na miejscu) - błąd na błędzie i błędem pogania.
Nie widzę dla siebie kariery frywolitkowej - starałam się bardzo, ale brakuje mi trzeciej ręki.
A jak wiadomo z "Lesia" istoty o trzech rękach już wyginęły
Cały ten czas walczyłam z nitką, żeby jakoś porządnie robić zaciągnięcie i nawet nie udało mi się zrobić choćby jednego kółeczka.

Współczuję p. Ani, która wykazała dużo cierpliwości dla takiej tępej uczennicy.
Córka pracowała spokojnie, a ja (według mojego dziecka) straciłam połowę czasu na narzekanie, że mi nie wychodzi
Poćwiczę jeszcze, ale...
ciemność widzę, ciemność.

środa, 17 marca 2010

Dziękując za wyróżnienia - prosimy o komentarze

Już na kilku znajomych blogach, które regularnie odwiedzam, widnieją znaczki z takim napisem "Wyróżnienia są miłe, ale ... Nie, DZIĘKUJĘ"

Ja znalazłam jako pierwszy blog Aty, która (choć wyjaśnia, że nie jest inicjatorką akcji) bardzo trafnie wyjaśnia swoje rozumienie problemu.
A ponieważ moje jest takie samo wklejam linka do bloga Aty, która powiedziała to co najważniejsze.
Pozwolę sobie jeszcze wykorzystać własny komentarz w temacie .
To co Ata opisała w swoim poście dopada pewnie każdą z nas (prędzej czy później).
I to właśnie w ten sam sposób - po kolei od radości z pierwszego wyróżnienia aż do zakłopotania, że znowu trzeba dokonać jakiegoś wyboru.
W ogóle cały problem jest bardzo delikatnej materii.
To nie jest z naszej strony oznaka lekceważenia czyjegoś gestu.
Fakt, że dostaniemy od kogoś wyróżnienia jest bardzo miły, to na początku wielkie zaskoczenie, radość, że ktoś nas docenił.
Dopiero później pojawia się problem komu przekazać to wyróżnienie.
A ostatnio na polskich blogach rozlała się fala wyróżnień, przyznawanych dosłownie "na pęczki".
I w ten sposób czyjś świetny pomysł spowszedniał, straciła na znaczeniu i wypaczyła się jego idea.
O ile większą wartość miałoby takie wyróżnienie, gdyby zasady jego przyznawania były nieco inne.
Po prostu wyżej zawieszona poprzeczka.
Choć pewnie problem nie tylko dotyczy polskich blogów, skoro takie znaczki są dostępne w wersji angielskiej na cudzoziemskim blogu - tutaj

Natomiast sprawa komentarzy na polskich blogach to inny problem.
Mamy świadomość, że codziennie czyta nasz blog wiele osób, a pozostawia ślad (w postaci komentarzy) nieliczna garstka.
Problem komentarzy, a raczej ich braku też chyba obchodzi większość blogujących.
Mamy zainstalowane u siebie te liczniki - głównie po to, żeby mieć jakieś rozeznanie, ile osób nas odwiedza.
Widzimy, że licznik bije, a tu z komentarzami lichutko.
Oczywiście nie pragniemy u siebie masowych wpisów o niczym, ale takie milczące audytorium może u kogoś wywołać blogową depresję.
Mamy świadomość, że ludzie czytają, ale skoro nie odzywają się , to pewnie blog nieciekawy itd itd...

"Piszmy komentarze" - rzucam nowe hasło na przyszłość, bo chyba właśnie komentarze są w polskiej blogosferze mało doceniane.
A to najważniejsza nić łącząca autora bloga z jego czytelnikami...

niedziela, 14 marca 2010

Choinka - odsłona ostatnia czyli finał

Jeszcze zima kalendarzowa, nie mówiąc o tej za oknem (śnieżyce, zawieje, zamiecie), więc temat choinkowy jakoś się mieści.
We wtorek, oglądając jak skacze Małysz w Kuopio, wzięłam się "na ambit" i postanowiłam zakończyć sprawę.
Od poprzedniego dłubania minął na pewno ponad miesiąc - to było jeszcze przed początkiem Olimpiady (w czasie zimowych igrzysk robiłam tylko na drutach).
Przerwałam robótkę, bo było to już bardzo późno w nocy, po dość dużym fragmencie końcowym.
Wyciągnęłam więc całe oprzyrządowanie, zakurzony już lekko schemacik (prawie cały zakreślony) i przystąpiłam do finiszu choinki.
Taki długi wstęp, a do zrobienia pozostało.... dokładnie (przeliczone) 15 krzyżyków na samym czubku choineczki..
Śmiech na sali - wiem, ale ta końcówka wymagało ode mnie większego samozaparcia niż wcześniejsza praca.
Pisałam już o tym, jak mój organizm bronił się przed tą mordęgą.
A tak prezentuje się wyprasowana choinka


I nawet lewa strona nie jest chyba tym razem najgorsza?

Teraz choinka zostanie pięknie zapakowana i poczeka do następnych świąt Bożego Narodzenia.
Nie wiem, jak zostanie ostatecznie wykończona.
Mam nawet kupione specjalnie do niej kryształki, ale pozostawię sobie przyjemność tworzenia przed świętami.
A może to będzie tylko biała ramka?
Albo powstanie kolejna makatka...

Ten haft to jak na razie będzie moja jedyna przygoda z ciemną kanwą.
Bardzo się z nią namęczyłam i nie wiem, czy jeszcze kiedyś się zdecyduję na tę nierówną walkę z materią.

sobota, 13 marca 2010

Komplecik robótkowy od Kini

Zgodnie z zapowiedziami pokażę komplecik zrobiony przez Kinię, który dostałam w naszej zabawie na Dzień Kobiet.
Komplecik składa się z fotelika z wysuwaną szufladką, parasolki i przywieszki z nożyczkami.
Zdjęcia robiłam przy marnym świetle - za oknem pochmurno i padający śnieg.
Z wielu prób wybrałam kilka fotek, na których widać trochę detali .
Każde zdjęcie po naciśnięciu otworzy się w większym rozmiarze.



Oparcie fotelika

Siedzenie

Poręcz boczna

Bok fotelika



Szufladka zamknięta



Szufladka uchylona


Fotelik od dołu



Zawieszka do nożyczek


Nasz zlot gwiaździsty

Gwiaździsty podwójnie - po pierwsze z różnych stron dojechałyśmy do Warszawy na zbiórkę, a po drugie - bo to my same gwiazdy niewątpliwie.
Kolejne spotkanie naszego własnego forum, które odbyło się w stolicy 6.03.2010 r..
Zaczęłam tego posta pisać w Dzień Kobiet, ale w dokończeniu przeszkodziły mi inne sprawy życiowe.
Te minione kilka dni wcale nie zatarły wrażeń z naszego spotkania.
Prawie codziennie spotykamy się w sieci, ale nic nie zastąpi bezpośredniej pogawędki we własnym gronie.
Takie osobiste spotkanie to był najlepszy prezent z okazji Dnia Kobiet.
Najważniejszy dla mnie jest zawsze bezpośredni kontakt, sama atmosfera spotkania.
Pisząc na forum nie zawsze jesteśmy w stanie wszystko wyrazić
na piśmie.
Tak się złożyło, że nie mam w rodzinie, ani wśród koleżanek i znajomych żadnych zaprzyjaźnionych robótkom
aniaczek (zresztą nie szukam ich specjalnie).
Kiedy my się spotkałyśmy miałyśmy o czym rozmawiać - jedyne, czego było za mało to czasu , tak szybko go zabrakło.
To jest ważne, jeśli mamy takie grono osób "nadających na tych samych falach", o podobnych zainteresowaniach, o zbliżonych poglądach.
Dla mnie nie ma wartości znajomość z kimś, kto nie jest "bratnią duszą" , nie należy do "ludzi znających Józefa"
To zapożyczenie z Ani z Zielonego Wzgórza, które najlepiej oddaje wzajemny stosunek zaprzyjaźnionych osób.

Poprzednie nasze spotkanie w prawie pełnym składzie odbyło się w październiku ubiegłego roku w Łodzi, przy okazji wystawy DMC.
Wtedy większość czasu zabrała nam wystawa.
Teraz już zaplanowałyśmy inaczej - posiedzenie w miłej herbaciarni i tematy robótkowe.
Moja dokumentacja fotograficzna jest skromniutka, bo tak byłam zajęta, że ledwo pstryknęłam kilka fotek.
Byłą więc wymiana informacji technicznych i wzajemne pokazy szkoleniowe:
jak pokonać szydełkiem bąbelkową włóczkę, jak przekładać na drutach oczka warkoczowe bez użycia dodatkowych drutów, jak posługiwać się czółenkiem frywolitkowym itd

Chwalenie się pracami tzw. "w toku"

tu z wrażenia zrobiłam fotkę hafciku na lnie do góry nogami

Przyjechałam na spotkanie z jedną torbą, a wróciłam z dwiema.
Każda została obdarowana przeróżnymi wspaniałymi niespodziankami - na zdjęciu część zgromadzona razem


Wśród niespodzianek prześliczne moje frywolitkowe zakładki - już moje, bo je właśnie dostałam

Już dawno zaplanowałyśmy zabawę na Dzień Kobiet - unikam słowa "wymianka", bo jakoś mi nie za bardzo pasuje.
Przygotowałyśmy kobiecą niespodziankę dla wylosowanej osoby.
Niespodziankę wykonaną własnoręcznie, bo taka jest zawsze najmilsza, gdy ją dostajemy.
A ponieważ udało nam się skrzyknąć tuż przed Dniem Kobiet postanowiłyśmy przywieźć upominki ze sobą, a nie powierzać jej poczcie, o której tyle złego się słyszy dokoła.

Ja otrzymałam niespodziankę od Kini - naszej arcymistrzyni nie tylko igiełki ... no i tu zachowałam się jak nastolatka.
Po otwarciu pudełeczka dosłownie mnie zatkało, zaczęłam wykrzykiwać ochy i achy i inne słowa zachwytu.
Dotąd widziałam takie cuda na zdjęciach w sieci, ale nigdy nie myślałam, że będę miała takie na własność.
I dodatkowy aspekt, że ktoś je zrobi specjalnie dla mnie.
Wstawiam tu zdjęcia z bloga samej twórczyni (nie pytałam o zgodę, ale chyba mi wybaczy).
W osobnym poście zrobię dokumentację detali tego wspaniałego drobiazgu, wykonanego starannie, perfekcyjnie, z dbałością o szczegóły.
Nie da się opisać słowami, jaka to śliczna i misterna robota.
Tym bardziej ją doceniam, bo sama krzyżykując wiem, ile się trzeba napracować dla osiągnięcia takiego efektu.
Kiniu - jeszcze raz Ci dziękuję ...

Moja niespodzianka to skromny komplecik wiosenny: mitenki i woreczek, zrobiony na drutach.
Poniżej na zdjęciu prezentowany przez nową właścicielkę.
Mam cichą nadzieję, że może się przyda...

Kilka godzin minęło i trzeba było zbierać się do odjazdu.
Jeszcze krótki przejazd metrem, spacer do Kopalni koralików i trzeba się było żegnać... do następnego spotkania...

Ten post jest chyba najdłuższy jak dotąd na blogu, a to tylko garść wrażeń...