środa, 24 marca 2010

Robótkowe chorobowe

Poprzednia notka dotyczyła pożegnania zimy.
W tej nie mogę nic napisać o powitaniu wiosny, bo siedzę/leżę zamknięta w domu.
Nie widzę wiosennego świata i nie wącham wiosennego powietrza.
W widzeniu i wąchaniu skutecznie przeszkadza mi silna infekcja - a w pakiecie zestaw standardowy (katar, zapchany nos, kaszel, ból gardła, łzawienie oczu, woda z nosa, ból głowy, ból zatok, łamanie w kościach, na termometrze mam 35,8 C - dalej ani rusz).
Wiem, że wszyscy znają podstawowe objawy grypopodobne (grypy nigdy lekarze nie stwierdzają, choćby pacjenci chodzili w gorączce po ścianach, bo to zaraz inna jednostka chorobowa).
Jednak jestem tak rozżalona na złośliwość losu pod postacią podłego wirusa, że właśnie sobie tutaj pofolguję - w końcu to mój prywatny kawałek podłogi...
Przerwa na gwałtowne wycieranie nosa i oczu.
Na znajomych i mniej znajomych blogach co rusz pojawiają się notki prezentujące piękne dekoracje wielkanocne, pisanki przeróżnej maści (czyli wykonane różnymi technikami), karteczki świąteczne już wysłane.
U mnie za to powtórka z rozrywki - również w grudniu, przed świętami Bożego Narodzenia nie miałam zupełnie czasu, ani sił na świąteczne robótki (choroba mamy i większość czasu na dojazdach i w szpitalu).
Przerwa na chusteczkę ... - piszę w scenerii żywcem z filmu "Miłość, szmaragd i krokodyl", ale tam podłoga głównej bohaterki była usłana chusteczkami używanymi do płaczu nad losami bohaterów w trakcie mąk twórczych.
A u mnie takie pospolite choróbsko...
Tak mi bardzo żal, że siedząc/leżąc w domu nie mogę popchnąć robótek do przodu.
A może zaraz po chorobie zrobić jakieś robótki wielkanocne? - na przyszły rok będą jak znalazł...
Cytując własne słowa z mojego bloga kulinarnego jestem zmuszona zawiesić blogowanie na jakiś czas - sama sobie wystawiam blogowy druczek L-4 (takie wspomnienie z przeszłości).
Chusteczka, kaszel...
Wiadomo - gdybym zaczęła przygotowania miesiąc wcześniej, to mogłabym teraz pogwizdać na tego wirusa, który miał taki kaprys wskoczenia do mnie.
Niestety, nie jestem taka poukładana, a z wiekiem nadzieją na zmianę maleje.
Kaszel ...
Chciałabym jeszcze dłużej pociągnąć swoje żale, ale już pokładam się na klawiaturze... a w kuchni czeka nocna porcja lekarstw i inhalator... a nie ma kto pozbierać chusteczek, bo M. na wszelki wypadek już śpi.
Byle do Świąt...

sobota, 20 marca 2010

Na pożegnanie

Dzisiaj zima odchodzi na dobre, więc w ostatnim zimowym wpisie wstawiam zdjęcie konkursowe.
Zgłosiłam je do konkursu fotograficznego na Babskim forum.
Oczywiście, jak zwykle nie cieszyło się popularnością - czemu mnie to już nie dziwi?
Może już się do tego przyzwyczaiłam, bo po prostu robię zdjęcia i na tym koniec.
Utrwalam to, co widzę w danym momencie okiem aparatu, dalej już nic ze zdjęciem się nie dzieje.
Nie poddaje żadnej obróbce.
Ja żałuję, że taka mroźna i śnieżna zima się skończyła - dla mnie mogłaby jeszcze trwać.
Zdjęcie zrobiłam na początku lutego - to serce znalazłam w parku w środku mojego miasta.
Konkurs już rozstrzygnięty, więc mogę pokazać...

(po naciśnięciu na zdjęcie otworzy się w większym rozmiarze).

Candy u Arine


Rzadko biorę udział w tych blogowych zabawach - nadal mam nadzieję na jej polską nazwę.
Zamieszczam jednak notkę o tej zabawie, którą z okazji przeprowadzki na bloggera organizuje
Arine - informacje tutaj , bo jestem wielką fanką grafiki Arine.
Jestem również szczęśliwą posiadaczką grafiki jej autorstwa, którą wygrałam , gdy jeszcze obie byłyśmy na swoich starych blogach.
Ten obrazek to "Pani Ciachowa" (a ja jestem łasuchem na słodycze).
Zaglądam do Arine często, żeby po prostu popatrzeć na charakterystyczną, rozpoznawalną, oryginalną, jedyną w swoim rodzaju, a przede wszystkim wesołą i radosną kreskę Arine.
To dla mnie przyjemność, relaks, nawet coś w rodzaju optymistycznej terapii na codzienne smutki i depresje.
Mam kilka takich blogów, które są taką terapią - każdy innego rodzaju.
To blog ze zdjęciami ptaków, blog ze starymi zdjęciami przedstawiającymi ludzi i ich życie w USA, blogi ze zdjęciami przyrody.
Przy okazji mam taką refleksję - warto czasami wpisać się na takim blogu, który ma dla nas szczególne znaczenie.
Może autorowi bloga nie przyjdzie nawet do głowy myśl, że jego blog może spełniać i taką funkcję .

piątek, 19 marca 2010

Jak koń pod górę

Nie planowałam nauki frywolitkowej.
Oglądając na obrazkach, a teraz również w rzeczywistości frywolitkowe dzieła, uznałam, że to już nie na moje oczy i ręce takie plątanki.
Jednak moja córka tak się zachwyciła zakładkami, które dostałam w prezencie, że nagle zechciała się tego nauczyć.
Chcąc nie chcąc, rzuciłam się z nią na głęboką wodę, czyli do nauki.
A to niezwykłe zdarzenie miało miejsce wczoraj.

Córka już trochę poćwiczyła z książki, poza tym ma młodszy umysł, w dodatku techniczny.
Wcześniej bawiła się w robienie krajek, a w czasach licealnych będąc w harcerstwie w drużynie wodniackiej coś tam do czynienia z węzłami miała.
Z tych względów wyszła ze spotkania z kwiatkiem.
Ja wyszłam tylko z kupionym czółenkiem i kordonkiem .
Żadna z moich próbek nie nadaje się do pokazywania (zresztą zostały na miejscu) - błąd na błędzie i błędem pogania.
Nie widzę dla siebie kariery frywolitkowej - starałam się bardzo, ale brakuje mi trzeciej ręki.
A jak wiadomo z "Lesia" istoty o trzech rękach już wyginęły
Cały ten czas walczyłam z nitką, żeby jakoś porządnie robić zaciągnięcie i nawet nie udało mi się zrobić choćby jednego kółeczka.

Współczuję p. Ani, która wykazała dużo cierpliwości dla takiej tępej uczennicy.
Córka pracowała spokojnie, a ja (według mojego dziecka) straciłam połowę czasu na narzekanie, że mi nie wychodzi
Poćwiczę jeszcze, ale...
ciemność widzę, ciemność.

środa, 17 marca 2010

Dziękując za wyróżnienia - prosimy o komentarze

Już na kilku znajomych blogach, które regularnie odwiedzam, widnieją znaczki z takim napisem "Wyróżnienia są miłe, ale ... Nie, DZIĘKUJĘ"

Ja znalazłam jako pierwszy blog Aty, która (choć wyjaśnia, że nie jest inicjatorką akcji) bardzo trafnie wyjaśnia swoje rozumienie problemu.
A ponieważ moje jest takie samo wklejam linka do bloga Aty, która powiedziała to co najważniejsze.
Pozwolę sobie jeszcze wykorzystać własny komentarz w temacie .
To co Ata opisała w swoim poście dopada pewnie każdą z nas (prędzej czy później).
I to właśnie w ten sam sposób - po kolei od radości z pierwszego wyróżnienia aż do zakłopotania, że znowu trzeba dokonać jakiegoś wyboru.
W ogóle cały problem jest bardzo delikatnej materii.
To nie jest z naszej strony oznaka lekceważenia czyjegoś gestu.
Fakt, że dostaniemy od kogoś wyróżnienia jest bardzo miły, to na początku wielkie zaskoczenie, radość, że ktoś nas docenił.
Dopiero później pojawia się problem komu przekazać to wyróżnienie.
A ostatnio na polskich blogach rozlała się fala wyróżnień, przyznawanych dosłownie "na pęczki".
I w ten sposób czyjś świetny pomysł spowszedniał, straciła na znaczeniu i wypaczyła się jego idea.
O ile większą wartość miałoby takie wyróżnienie, gdyby zasady jego przyznawania były nieco inne.
Po prostu wyżej zawieszona poprzeczka.
Choć pewnie problem nie tylko dotyczy polskich blogów, skoro takie znaczki są dostępne w wersji angielskiej na cudzoziemskim blogu - tutaj

Natomiast sprawa komentarzy na polskich blogach to inny problem.
Mamy świadomość, że codziennie czyta nasz blog wiele osób, a pozostawia ślad (w postaci komentarzy) nieliczna garstka.
Problem komentarzy, a raczej ich braku też chyba obchodzi większość blogujących.
Mamy zainstalowane u siebie te liczniki - głównie po to, żeby mieć jakieś rozeznanie, ile osób nas odwiedza.
Widzimy, że licznik bije, a tu z komentarzami lichutko.
Oczywiście nie pragniemy u siebie masowych wpisów o niczym, ale takie milczące audytorium może u kogoś wywołać blogową depresję.
Mamy świadomość, że ludzie czytają, ale skoro nie odzywają się , to pewnie blog nieciekawy itd itd...

"Piszmy komentarze" - rzucam nowe hasło na przyszłość, bo chyba właśnie komentarze są w polskiej blogosferze mało doceniane.
A to najważniejsza nić łącząca autora bloga z jego czytelnikami...

niedziela, 14 marca 2010

Choinka - odsłona ostatnia czyli finał

Jeszcze zima kalendarzowa, nie mówiąc o tej za oknem (śnieżyce, zawieje, zamiecie), więc temat choinkowy jakoś się mieści.
We wtorek, oglądając jak skacze Małysz w Kuopio, wzięłam się "na ambit" i postanowiłam zakończyć sprawę.
Od poprzedniego dłubania minął na pewno ponad miesiąc - to było jeszcze przed początkiem Olimpiady (w czasie zimowych igrzysk robiłam tylko na drutach).
Przerwałam robótkę, bo było to już bardzo późno w nocy, po dość dużym fragmencie końcowym.
Wyciągnęłam więc całe oprzyrządowanie, zakurzony już lekko schemacik (prawie cały zakreślony) i przystąpiłam do finiszu choinki.
Taki długi wstęp, a do zrobienia pozostało.... dokładnie (przeliczone) 15 krzyżyków na samym czubku choineczki..
Śmiech na sali - wiem, ale ta końcówka wymagało ode mnie większego samozaparcia niż wcześniejsza praca.
Pisałam już o tym, jak mój organizm bronił się przed tą mordęgą.
A tak prezentuje się wyprasowana choinka


I nawet lewa strona nie jest chyba tym razem najgorsza?

Teraz choinka zostanie pięknie zapakowana i poczeka do następnych świąt Bożego Narodzenia.
Nie wiem, jak zostanie ostatecznie wykończona.
Mam nawet kupione specjalnie do niej kryształki, ale pozostawię sobie przyjemność tworzenia przed świętami.
A może to będzie tylko biała ramka?
Albo powstanie kolejna makatka...

Ten haft to jak na razie będzie moja jedyna przygoda z ciemną kanwą.
Bardzo się z nią namęczyłam i nie wiem, czy jeszcze kiedyś się zdecyduję na tę nierówną walkę z materią.

sobota, 13 marca 2010

Komplecik robótkowy od Kini

Zgodnie z zapowiedziami pokażę komplecik zrobiony przez Kinię, który dostałam w naszej zabawie na Dzień Kobiet.
Komplecik składa się z fotelika z wysuwaną szufladką, parasolki i przywieszki z nożyczkami.
Zdjęcia robiłam przy marnym świetle - za oknem pochmurno i padający śnieg.
Z wielu prób wybrałam kilka fotek, na których widać trochę detali .
Każde zdjęcie po naciśnięciu otworzy się w większym rozmiarze.



Oparcie fotelika

Siedzenie

Poręcz boczna

Bok fotelika



Szufladka zamknięta



Szufladka uchylona


Fotelik od dołu



Zawieszka do nożyczek


Nasz zlot gwiaździsty

Gwiaździsty podwójnie - po pierwsze z różnych stron dojechałyśmy do Warszawy na zbiórkę, a po drugie - bo to my same gwiazdy niewątpliwie.
Kolejne spotkanie naszego własnego forum, które odbyło się w stolicy 6.03.2010 r..
Zaczęłam tego posta pisać w Dzień Kobiet, ale w dokończeniu przeszkodziły mi inne sprawy życiowe.
Te minione kilka dni wcale nie zatarły wrażeń z naszego spotkania.
Prawie codziennie spotykamy się w sieci, ale nic nie zastąpi bezpośredniej pogawędki we własnym gronie.
Takie osobiste spotkanie to był najlepszy prezent z okazji Dnia Kobiet.
Najważniejszy dla mnie jest zawsze bezpośredni kontakt, sama atmosfera spotkania.
Pisząc na forum nie zawsze jesteśmy w stanie wszystko wyrazić
na piśmie.
Tak się złożyło, że nie mam w rodzinie, ani wśród koleżanek i znajomych żadnych zaprzyjaźnionych robótkom
aniaczek (zresztą nie szukam ich specjalnie).
Kiedy my się spotkałyśmy miałyśmy o czym rozmawiać - jedyne, czego było za mało to czasu , tak szybko go zabrakło.
To jest ważne, jeśli mamy takie grono osób "nadających na tych samych falach", o podobnych zainteresowaniach, o zbliżonych poglądach.
Dla mnie nie ma wartości znajomość z kimś, kto nie jest "bratnią duszą" , nie należy do "ludzi znających Józefa"
To zapożyczenie z Ani z Zielonego Wzgórza, które najlepiej oddaje wzajemny stosunek zaprzyjaźnionych osób.

Poprzednie nasze spotkanie w prawie pełnym składzie odbyło się w październiku ubiegłego roku w Łodzi, przy okazji wystawy DMC.
Wtedy większość czasu zabrała nam wystawa.
Teraz już zaplanowałyśmy inaczej - posiedzenie w miłej herbaciarni i tematy robótkowe.
Moja dokumentacja fotograficzna jest skromniutka, bo tak byłam zajęta, że ledwo pstryknęłam kilka fotek.
Byłą więc wymiana informacji technicznych i wzajemne pokazy szkoleniowe:
jak pokonać szydełkiem bąbelkową włóczkę, jak przekładać na drutach oczka warkoczowe bez użycia dodatkowych drutów, jak posługiwać się czółenkiem frywolitkowym itd

Chwalenie się pracami tzw. "w toku"

tu z wrażenia zrobiłam fotkę hafciku na lnie do góry nogami

Przyjechałam na spotkanie z jedną torbą, a wróciłam z dwiema.
Każda została obdarowana przeróżnymi wspaniałymi niespodziankami - na zdjęciu część zgromadzona razem


Wśród niespodzianek prześliczne moje frywolitkowe zakładki - już moje, bo je właśnie dostałam

Już dawno zaplanowałyśmy zabawę na Dzień Kobiet - unikam słowa "wymianka", bo jakoś mi nie za bardzo pasuje.
Przygotowałyśmy kobiecą niespodziankę dla wylosowanej osoby.
Niespodziankę wykonaną własnoręcznie, bo taka jest zawsze najmilsza, gdy ją dostajemy.
A ponieważ udało nam się skrzyknąć tuż przed Dniem Kobiet postanowiłyśmy przywieźć upominki ze sobą, a nie powierzać jej poczcie, o której tyle złego się słyszy dokoła.

Ja otrzymałam niespodziankę od Kini - naszej arcymistrzyni nie tylko igiełki ... no i tu zachowałam się jak nastolatka.
Po otwarciu pudełeczka dosłownie mnie zatkało, zaczęłam wykrzykiwać ochy i achy i inne słowa zachwytu.
Dotąd widziałam takie cuda na zdjęciach w sieci, ale nigdy nie myślałam, że będę miała takie na własność.
I dodatkowy aspekt, że ktoś je zrobi specjalnie dla mnie.
Wstawiam tu zdjęcia z bloga samej twórczyni (nie pytałam o zgodę, ale chyba mi wybaczy).
W osobnym poście zrobię dokumentację detali tego wspaniałego drobiazgu, wykonanego starannie, perfekcyjnie, z dbałością o szczegóły.
Nie da się opisać słowami, jaka to śliczna i misterna robota.
Tym bardziej ją doceniam, bo sama krzyżykując wiem, ile się trzeba napracować dla osiągnięcia takiego efektu.
Kiniu - jeszcze raz Ci dziękuję ...

Moja niespodzianka to skromny komplecik wiosenny: mitenki i woreczek, zrobiony na drutach.
Poniżej na zdjęciu prezentowany przez nową właścicielkę.
Mam cichą nadzieję, że może się przyda...

Kilka godzin minęło i trzeba było zbierać się do odjazdu.
Jeszcze krótki przejazd metrem, spacer do Kopalni koralików i trzeba się było żegnać... do następnego spotkania...

Ten post jest chyba najdłuższy jak dotąd na blogu, a to tylko garść wrażeń...