Zabawa
"Hafty i przysłowia" u Splocika rozpoczęła się
w grudniu.
Nie mogłam wtedy zacząć, dołączam dopiero teraz.
Co prawda w zabawie są już kolejne przysłowia, ale małe rozmiary haftu pozwalają nadrobić zaległości.
Byle udało się pokonać przeszkody... a są nimi (dla mnie) inne rodzaje haftu.
W tej zabawie obok haftu krzyżykowego należy wykorzystać podany inny dodatkowy ścieg hafciarski - jako pierwszy motyw pojawiają się gwiazdeczki.
Dwa zaległe hafciki były gotowe już w styczniu, ale nie mogłam się zmusić do tych dodatkowych. Co prawda gwiazdeczki wykorzystuję w haftach świątecznych, ale na inne rodzaje zupełnie nie miałam i nie mam (niestety) nadal ochoty. Próbuję się zmusić do ściegu łańcuszkowego - może w końcu się uda. Tym bardziej chciałabym go zrobić, bo obrazek styczniowy bardzo łączy się z moimi wspomnieniami z dzieciństwa.
Zgłaszając się do zabawy miałam nadzieję na przełamanie mojego wewnętrznego oporu, ale jednocześnie od momentu zaproszenia tego właśnie się obawiałam... że nie będzie mi po drodze z innymi rodzajami ściegów. Po prostu nie miałam takiej potrzeby, żeby ich się uczyć. To chyba wzięło się z dawnych czasów, gdy kiedyś próbowałam i zupełnie mi nie wychodziło. Wtedy wzięłam się za haft płaski - bez żadnej pomocy i dobrego instruktażu. Nie wychodziło mi i zraziłam się do haftu w ogóle na wiele lat. Dopiero odnalazłam się w hafcie krzyżykowym. Trudno mi przewidzieć co będzie dalej, bo nie znam kolejnych propozycji organizatorki zabawy.
Oba grudniowe przysłowia podobają mi się:
1. Grudzień, to miesiąc zawiły, czasem srogi, czasem miły.
2. Co ma piernik do wiatraka?
i gdybym rozpoczęła w terminie pewnie zrobiłabym dwa obrazki.
Teraz nie mam aż tyle czasu, wybrałam więc pierwsze przysłowie, które ilustruje ten zimowy obrazek.
Dlaczego właśnie ten wzór wybrałam?
To łatwe do wyjaśnienia... a właściwie nawet wyjaśniać nie trzeba.
Określenia pogodowe i świąteczne same się nasuwają - "srogi", czyli w tym przypadku "mroźny"; "miły", bo to czas świąteczny.
Materiał: kanwa 18 w kolorze kawy z mlekiem, mojego osobistego domowego farbowania
Mulina: Ariadna (biała, czerwona i ciemnozielona), natomiast pozostałe kolory to nitki niewiadomego pochodzenia (bez opasek), których trochę dostałam od różnych znajomych i nieznajomych osób.
Wzór mieści się na powierzchni: 62x42 krzyżyki.
Planuję wykorzystać obrazek do kalendarza, więc jeszcze przybędzie mu nazwa miesiąca (na dole).
Efektem ubocznym pracy nad tym hafcikiem są dwie refleksje - dobrze byłoby zmienić bałaganiarski, chaotyczny styl na systematyczność pod hasłem "Nie zaczynam nowego haftu, dopóki nie skończę aktualnego". Nawet mam wzór takiego tekstu do wyszycia w angielskojęzycznej gazetce (przywiezionej aż z USA przez dobrego zięcia).
Przez takie przerywanie pracy i łapanie się z kolejny nowy wzorek mam w swoim ZPT (Zbiorze Porzuconych Tworów) ponad 30 rozgrzebanych hafcików (w różnym stopniu rozgrzebania).
Druga refleksja już nie jest tak optymistyczna - powinnam już raczej żegnać się z tak drobną kanwą. Mimo, że to wzór łatwy i szybki do zrobienia, jednak bolały mnie oczy. Nie ma co męczyć wzrok i narażać się na pogorszenie, gdy oczy mają już swoje lata.
Z samym wzorem dodatkowo związane są moje absolutne początki przygody z haftem krzyżykowym.
Właśnie w grudniu 2007 roku kupiłam pierwszą gazetkę jaka się trafiła w kiosku i zrobiłam mały koszmarek dokładnie z tego samego fragmentu wzoru. To naprawdę jest koszmarek - mam go do dziś, więc wiem co mówię.
Coś... co trudno nazwać haftem... jest jakąś straszną plątaniną grubych nici (działałam z całą nitka muliny, czyli 6 pasemek), z wielkimi supłami na końcach, dziubana w wielkich oczkach (jak sieci rybackie), na paskudnym śliskim plastiku.
Prawdę mówiąc nie mam zbyt dobrego zdania o sprzedawczyni w pasmanterii, która wtedy absolutnie nic mi nie doradziła, nie zainteresowała się po co kupuję taki paskudny materiał, a ja po prostu wstydziłam się zapytać. Nie znałam wtedy zupełnie internetu (to przyszło u mnie w następnym roku)... nie miałam zielonego pojęcia o technice. Trochę zadziałał u mnie impuls z dawnych czasów - "jestem w sklepie to kupuję jak towar jest do kupienia" (kompletnie bez sensu). Zamiast poszukać w książkach (coś tam miałam już w swojej robótkowej biblioteczce), poczytać i przygotować się do takich zakupów.
I w ten sposób, przy okazji nowej zabawy blogowej, zebrało się na wspomnienia o hafciarskich początkach sprzed 10 lat...