Ja znowu o upałach, ale nie mogę inaczej.
Dzisiaj jest pierwszy naprawdę chłodniejszy dzień od kilkunastu dni.
Niebo zachmurzone, temperatura ciut spadła.
Sucho jest nadal, bo wszędzie padało, tylko nie u nas (jak zwykle).
Oczywiście mury nagrzane do niemożliwości nie staną się nagle chłodniejsze, ale jakoś można oddychać powietrzem z zewnątrz,
Bo przedtem nie było żadnej różnicy między mieszkaniem a tzw. "świeżym powietrzem".
Od upału można zgłupieć, co u mnie objawiło się między innymi tym, że kompletnie nie mogłam się na nic zdecydować w temacie robótkowym.
Chciałam coś sobie podziubać, siedząc na fotelu, ale co wybrać?
Z każdą robótką było za gorąco - doszłam do stanu, że nawet krzyżyki mnie grzeją.
Kilka dni temu trafiłam na forum Kaiem na temat o technice haftu Blackwork.
Widziałam hafty w tej technice już wcześniej na naszych polskich blogach.
Ale jakoś nie myślałam, żeby spróbować.
A teraz nagle szast-prast, zainteresowałam się bliżej, bo ten haft z cienkich nitek jest dla mnie "lżejszy i chłodniejszy" (ale mam skojarzenia!).
Nie rzucałam się od razu na głęboką wodę z dużą robótką.
Zaczęłam od krótkich ćwiczeń, a to efekt dwóch wieczorowych posiedzeń (sobotnio-niedzielnych).
Wyszywa się bardzo przyjemnie, praca posuwa się szybko.
Podstawowym ściegiem jest ten nieszczęsny backstich (bo wolałabym posługiwać się polską nazwą), a pracuje się tak jak w hafcie dwustronnym.
W jednym kierunku wkłuwamy się w co drugi ścieg,
a w stronę powrotną wypełniamy wolne miejsca
W ten sposób powstaje mój mały próbnik, wzornik.
A wśród oglądanych wzorków wypatrzyłam kilka, na które nabrałam wielkiej ochoty...