poniedziałek, 28 listopada 2016

Świąteczne klimaty coraz bliżej

Na blogach świąteczne robótki idą pełną parą... Blogerki pokazują kartki, ozdoby, obrazki , drobne upominki czyli rękodzieło wszelkiego rodzaju.
Ja raczej niewiele stworzę, ale przynajmniej mogę nacieszyć oczy pięknością przedmiotów wykonanych przez tak uzdolnione autorki. Tym bardziej, że w niektórych technikach nawet nie próbuję swoich sił

Szczególnie zachwyciły mnie piękne białe bombki, wykonane przez Arine, której radosny styl bardzo lubię i oglądam od kilku już lat. Nie mogłam sobie odmówić przyjemności wstawienia chociażby jednego zdjęcia z tych, które pokazuje Arine na blogu - TUTAJ 
Zdjęcia są opatrzone charakterystycznym stempelkiem Arine, więc nie ma wątpliwości kto jest autorką

 

niedziela, 27 listopada 2016

Wieniec adwentowy

 "Wieniec adwentowy to ludowa dekoracja świąteczna, która stanowi formę domowej pobożności. Wykonany z gałązek  drzewa iglastego, z czterema świecami, które zapala się kolejno w każdą niedzielę adwentu. Każdy element ma tutaj ogromne znaczenie; kształt koła, które nie ma początku ani końca, zielone gałązki symbolizujące wieczne życie oraz świece – Światłość Chrystusa. Światło świec w religii katolickiej jest symbolem wieczności, radości oraz oczekiwania. Na terenie Warmii i Mazur w pierwszą niedzielę adwentu wykonuje się ręcznie wieniec, umieszcza na nim świece i podwiesza pod sufitem za pomocą szerokich, czerwonych wstążek. Tradycja kultywowana jest zazwyczaj w rodzinach ewangelickich, jednak coraz częściej ta forma dekoracji pojawia się również w domach katolików". - cytat stąd

W moim rodzinnym domu nie pojawiał się wieniec adwentowy, ani świecznik w innych formach.
Jakoś ten element nie stał się u nas tak popularny jak choinka, z którą przecież praktycznie jednocześnie przywędrował z Niemiec. Ale czas i zmiany kulturowe robią swoje i adwentowe świece pojawiają się coraz częściej w domach katolickich.

W tym roku postanowiłam sama zrobić (w zamyśle skromny) wieniec lub świecznik adwentowy (chociaż znowu zapomniałam w odpowiednim czasie ukręcić wianek z pędów winorośli, których mam w ogrodzie wystarczającą ilość).
Zaczęłam szukać inspiracji w internecie i oczywiście (co było do przewidzenia) zostałam dosłownie zalana morzem zdjęć i pomysłów.
Są różne - od skromnych, prostych, oszczędnych w wyrazie, ale mnie najbardziej odpowiadających; do bogatych, często przeładowanych ozdóbkami (trudno ukryć, że również mało gustownych).
Wybrałam tylko kilka zdjęć (tych które mi się podobają), chociaż od nadmiaru aż się w głowie kręci...



 
 
 
źródło: Pinterest

piątek, 14 października 2016

Gotowe... można zakładać...

Wczoraj czapulka skończona, dzisiaj pozowała do zdjęcia w porannym słońcu... jeszcze nie prana, ale musi najpierw dzisiaj się ze mną przespacerować, bo jest potrzebna (a pranie wieczorem). Ten stan roboczy wpłynął na mało estetyczny wygląd robótki - nitki się nie ułożyły porządnie (w końcu włóczka to staroć z odzysku), ale było akurat słońce do zdjęć.

Nie kupowałam nic nowego z kilku powodów. Mam w domu wieloletnie zapasy rozgrzebanych robótek z dawnych czasów... wiem, że to materiał marnej jakości, ale ma jedną zaletę - teraz nic nie kosztuje. A  ja w dodatku jestem bardzo wrażliwa na wszelkie "gryzienie" ubrania i ogólnie nie znoszę szorstkich powierzchni (wszelkie filcowe cuda, nawet w torebkach to nie dla mnie). Najlepiej, gdyby wszystko czego dotykam było śliskie i gładkie (w sposób naturalny oczywiście). 
I teraz (w ostatnich latach) kupowałam kilka razy nowe włóczki, które okazały się za bardzo gryzące na dzianinę "do ciała". A w sklepie, macane w motku, wydawały się odpowiednie. Tylko, że to były te tańsze i w ten sposób kółko się zamyka.

piątek, 7 października 2016

Czego nie lubię w hafcie krzyżykowym... a co nie jest mi potrzebne...

Mimo, że tyle hafcików leży u mnie rozgrzebanych, w stopniu mniejszym lub większym, ja niepoprawnie zaczynam nowy. To pozycja ze starej listy z czterema porami roku. Tak mi się teraz przypomniała dzięki publikacji Splocika .

 
 zdjęcie z internetu
I tu przystępuję do etapu, którego bardzo nie lubię... chyba na równi z oprawianiem gotowej pracy.
Bardzo nie lubię tych wszystkich czynności przygotowawczych. Najmniejszy problem to liczenie dziurek i dopasowanie odpowiedniego kawałka kanwy.
Gorzej z dobraniem kolorów muliny. Mam sporo zapasów nici Ariadny, które dostałam kiedyś od wspaniale utalentowanej Kini (jaka szkoda, że tak zniknęła z blogosfery). I zawsze staram się nie kupować nowych nici - patrz tych oryginalnych DMC (nie mówiąc o innych firmach, których w Polsce nie ma, albo jest coraz mniej), a raczej dobrać dobrać co się da z zapasów. A tu już same schody - strasznie dużo czasu tracę na poszukiwanie przeliczników i dobranie przynajmniej podobnych kolorów. Kiedyś korzystałam z darmowego programu, ale teraz to jest płatne, no i mój komputer coraz wolniej chodzi w tym natłoku sieciowej grafiki.

I przy okazji przypomniał mi się post z października ubiegłego roku, który leżał w formie roboczej i czekał na światło dzienne. To się doczekał...

W wędrówce blogowej znalazłam kilka postów biorących udział w zabawie  "Czego nie lubię w hafcie krzyżykowym", którą ogłosiła Joanna na swoim blogu "Moje krzyżyki". Jak napisałam w komentarzach podoba mi się to, że udział w zabawie jest dobrowolny. I do tego nie ma przymusu typowania kolejnych uczestników, którzy być może wcale nie są zachwyceni. Takie zmuszanie do zabawy chyba nie wszystkim się podoba - czasami czytając na blogach wypowiedzi "wskazanych" mam wrażenie, że nie odmawiają przez grzeczność i zmuszają się do odpowiedzi na pytania.

Mówiąc żartem "kupiłam pomysł", ale trochę zmieniam tytuł zabawy rezygnując ze szczegółowych pytań (aktywność własna dozwolona). U mnie są odpowiedzi na pytania tytułowe:

Czego nie lubię 

- bardzo, ale to bardzo nie lubię gdy nitka nagle się przeciera i urywa; miałam ostatnio taki przypadek w hafcie na delikatnym lnie muliną najbardziej markowej firmy w Polsce. Nie powinno, a się zdarzyło.
- nie lubię również, gdy muszę co chwila "stawiać nitkę do pionu", bo inaczej skręca się i pętli; zauważyłam, że to mi się zdarza najczęściej przy pracy z nitkami, które długo leżały nawinięte na bobinki
- nie lubię wszelkich pół-, ćwierć-, czterech krzyżyków w jednym; strasznie mnie to wkurza i psuje całą przyjemność, więc przestałam z tym walczyć - stawiam po prostu jeden krzyżyk
- nie lubię, czyli nie robię, bo nie umiem frenczowych knotów - próbowałam i za Chiny nie wychodzą
- nie lubię nadmiaru kresek i konturów; oczywiście są potrzebne w niektórych wzorach, dodają im uroku, ale bez przesady
- nie lubię haftować bez przyrządów, czyli trzymając materiał w rękach; to mnie bardzo męczy, ale czasami kawałek jest zbyt mały na jakikolwiek tamborek i trzeba sobie poradzić.

A co nie jest mi potrzebne (a robią to inne hafciarki):

- kratkowanie kanwy - raz kiedyś na początku swojego krzyżykowania spróbowałam i nigdy więcej. To dla mnie kompletna strata czasu, a później jeszcze problem ze spieraniem ołówka, czy mazaka. 
- jeszcze większą stratą czasu i mojej cierpliwości byłoby kropkowanie - jak widzę przeniesiony na kanwę cały schemat (krzyżyk po krzyżyku), to mnie ciarki przechodzą, że miałabym się tak męczyć z własnej woli.
Od początku pozostaję przy liczeniu w trakcie pracy, chociaż mam też za sobą nieudane podejście do kanwy z nadrukiem (okropieństwo techniczne)
- parkowanie nici - to podobno pomaga przy dużych projektach, ale jeszcze takiego kolosa nie robię (chociaż mam od dwóch lat zaczętego!); a przy tych rozmiarach, które u mnie powstają nie mam takiej potrzeby.

W trakcie pisania dzisiejszego posta sprawdziłam podane linki - i niestety, kolejny blog zniknął z sieci.
Czasami zaglądam na te stare, znajome blogi i regularnie trafiam na informację, że blog został skasowany, albo na porzucone blogi zarastające kurzem od dłuższego czasu (nawet liczonego w latach).
Wtedy mi przykro widzieć coś takiego... a już nie lubię przesady w drugą stronę, gdy na blogu atakuje mnie frontalnie wielkie okno "polub mnie na..." (wiadomo gdzie)...

poniedziałek, 26 września 2016

Jesienna tematyka... ulubiona...

Bardzo lubię jesień, co widać również w moim osobistym chomikowaniu wzorów haftu oraz w ilości zaczętych kiedyś tam robótek.
Jedną z nich teraz wyciągnęłam na światło dzienne


Ten listek przeleżał gotowy od ubiegłego października z powodu braku odpowiedniej ramki. Strasznie nie lubię tego ostatniego etapu pracy z haftem... najczęściej trudno mi znaleźć odpowiednią ramkę, a profesjonalnego oprawcy nie biorę pod uwagę ze względu na ceny.
Mam nadzieję znaleźć coś odpowiedniego w najbliższym czasie, bo chcę mieć teraz ten listek na ścianie. No i jak  już będzie w ramce, to może uda się jakaś mała sesja zdjęciowa w ogrodzie, albo na działce w lesie.

To znany powszechnie wzór AAN, którego ja nie odwzorowałam całkowicie.
Brakuje trochę drobnych elementów, które mnie wydały się zbędne. W całości wzór jest według mnie "naćkany", niektóre drobne szczególiki zapychają tło i stwarzają wizualny bałagan.
To moje odczucia... wiadomo "de gustibus...".   

Haft powstał na kanwie aida16, którą najbardziej lubię i najczęściej używam - odcień kremowy.
Nitka to cieniowana mulina DMC. I tutaj spore rozczarowanie, bo praktycznie tego cieniowania koloru nie widać. 

niedziela, 4 września 2016

Miętowy komplecik do ogrodowego stolika...

To chyba ostatnia tak pięknie letnia niedziela...
Nawet jeśli będą wrześniowe ciepłe dni to zawsze mają już jesienny charakter.
Ale może jeszcze przyda się ten komplecik podkładek, który zrobiłam w ramach kolejnego KAL-a w polskiej grupie na Ravelry.
Letnie razemtworzenie przebiegało pod hasłem "Kwiaty i liście".
Ja wybrałam liście w postaci podkładek, inspirując się wzorem Jen Zeyen. Napisałam o inspiracji, bo mimo najszczerszych chęci nie mogłam dokładnie rozgryźć angielskiego opisu (co może dziwić osoby znające język, że to przecież taka łatwizna), więc zrobiłam tak na "mniej więcej" według zdjęć.
Bardzo przyjemna robótka - włóczka to 100% bawełny, a kolor jest przypakowy, bo ta nitka najbardziej mi odpowiadała (z tych dostępnych w sklepie). Zużyłam jeden motek o wadze 5 dkg.






piątek, 2 września 2016

Miała być poduszeczka do szpilek/igieł, ale...

... ale straciłam serce do tej robótki. Chyba każdej z nas przytrafiło się coś takiego co najmniej raz. Tak bywa... najczęściej nie z naszej winy...
W sierpniu zrobiłam takie pastelowe maleństwo, z przeznaczeniem na poduszeczkę do  igieł i szpilek. 


Poduszeczka miała być dla mnie, zrobiona w ramach pewnej forumowej zabawy. Nie wchodzę w szczegóły (dlaczego akurat taki wzorek itd), bo praktycznie zabawa się nie odbyła. Temat zabawy miał ileś tam odsłon, ale chętnych do udziału nie było. To bardzo smutne... szczególnie, gdy przypomnę sobie podobne zabawy, w tym samym gronie, w tym samym miejscu, ale kilka lat wcześniej. A teraz widać jak fora, w formule sprzed lat, przegrywają  coraz dotkliwiej z fejsowym bukiem. Tym bardziej smutne, że to strasznie ogłupiająca strona, produkująca bezmyślnych klikaczy.

A wracając do niedoszłej poduszeczki... Hafcik trafi do szuflady, gdzie poleży do momentu, gdy będzie mi potrzebny ten kawałek tkaniny. Wtedy zniknie, wypruję go... nie przeznaczę na nic innego..., a poduszeczki na pewno nie zrobię, bo nie chcę mieć takiej  niemiłej "pamiątki" w formie codziennej przypominajki.

sobota, 30 lipca 2016

Dobroszka na jesienne chłody

Czas na dokładniejszą prezentację Dobroszki - chusty, o  której wspomniałam w poprzednim wpisie. Koszmarne upały, które mnie jak co roku dobijają zdrowotnie, nie są oczywiście najlepszą porą na grube i grzejące dzianiny, ale jakoś dałam radę (robota krótka czasowo).


Test chusty wypadł teraz, a nie później, a ja miałam ochotę zrobić sobie właśnie ten konkretny model. Mogłam zrobić wersję letnią proponowaną przez autorkę, ale to byłoby robienie dla samego robienia, bo nigdy nie potrzebuję takiej ochrony latem - mnie zawsze jest gorąco.


Zrobienie tej chusty to okazja do nauczenia się czegoś nowego - pikotki. Nie szukam specjalnie ściegów i wzorów, żeby tak po prostu je opanować. Nie mam zupełnie na to czasu, ani też ochoty. Uczę się kiedy sytuacja tego wymaga. Po raz kolejny przy tej okazji przekonałam się, że wolę swoje stare sprawdzone źródła nauki - książki, stare gazetki. Wszelkie filmiki nie sprawdzają się - za szybko i gadają w obcych językach. Obejrzałam kilka znalezionych w sieci i tak mnie zagotowały ze złości, że biegiem prawie rzuciłam się do robótkowych staroci książkowych. A tam wszystko zrozumiale wyłożone wraz z rysunkami co i jak...


Podobne problemy mam z korzystaniem z wzorów angielskojęzycznych w internecie.
"Wychowałam się" na książkach i gazetkach polskich, rosyjskich i niemieckich (znałam wtedy niemiecki wystarczająco do takich celów). Mam też kilka gazetek włoskich i francuskich - można je było kupić w MPiK-u w tamtych "strasznym" (teraz dla wielu)  ustroju...

wtorek, 31 maja 2016

Rowerowy zawrót głowy

Od 1 maja mamy w mieście rowery, na które można sobie wsiąść i poooojechać! Oczywiście po załatwieniu kilku internetowych formalności.


Jak ja żałuję, że nie było takich możliwości w moich nastoletnich latach... zawsze bardzo lubiłam jeździć na rowerze, a właściwie robiłam to tylko na wakacjach na wsi u dziadków.
Wtedy nie było takiej rowerowej mody... nie było w ogóle ścieżek rowerowych, a mogłabym z domu rodziców jeździć na swoim rowerze do swojego liceum. Blisko ich domu jest piękna, bezpieczna i bardzo popularna ścieżka rowerowa, a z samym rowerem nie miałabym problemu takiego jak teraz (piętro w bloku). Spokojnie parkowałby by sobie w ogrodowej komórce.
Ale zazdroszczę wszystkim aktywnym rowerzystom!
Na pewno też spróbuję się przejechać, ale to tylko namiastka swobody...


środa, 18 maja 2016

Kiedy wiosna buchnie majem... jak co roku...

Wiosna buchnęła majem na całego w ubiegłym tygodniu... a w niedzielę oddaliła się w niewiadomym kierunku, pozostawiając zimnicę godną muminkowej Buki wraz z wiatrem i deszczem...

W czasie tych przepięknych wiosennych dni w moim ogrodzie zaczęło się kwitnienie na dobre. Nie wiem na czym to polega, ale rośliny mają u nas jakiś dziwnie spóźniony refleks w porównaniu z sąsiednimi ogródkami. Tam wszystko kwitnie na całego, a u nas dopiero ma zamiar się rozwinąć.

Ale zaczęły nadrabiać... pięknie pachnąc i pięknie wyglądając...






niedziela, 20 marca 2016

Pisanka, a właściwie wielka pisana z Wejherowa

Kiedyś często jeździliśmy nad morze (oczywiście nasze polskie, przede wszystkim na Półwysep Helski). Zawsze przywoziłam sobie jakąś pamiątkę (oprócz nieodzownego bursztynu, którym od zawsze się zachwycam), z najmniejszym chociażby kaszubskim wzorem. W ten sposób mamy w domu różne przedmioty (kufle, talerze itd) ozdobione pięknymi, kolorowymi wzorami. Nabyłam nawet zeszyty z wzorami do haftu, ale na tym się skończyło, bo haft płaski  jakoś mi nie wychodził.
Ludowe wzory zawsze bardzo mi się podobały - szczególnie łowickie wycinanki (to jednak geograficznie najbliższe nam rejony) i pojawiły się wreszcie propozycje do haftu krzyżykowego. A nawet nie mając takich można spróbować samodzielnych przeróbek komputerowych.
A wracając do kaszubskich wzorów i wielkiej pisanki z tytułu posta ...
Jajo 2m wysokości, z zaprawy cementowej i styropianu - ważące 160 kg stanęło na rynku w Wejherowie.
Prawdę mówiąc chętnie kupiłabym sobie taką pisankę (w normalnym wymiarze jajecznym) - trochę takich drewnianych jajeczek uzbierało się przez lata.
Muszę zajrzeć do Cepelii... i znowu wydać pieniądze...

niedziela, 13 marca 2016

Jeszcze o robótkach 2015 i trochę o guglowych zmianach

W listopadzie zabawiłam się w dobieranie wzoru do posiadanej kanwy.
Tym razem taka była właśnie kolejność - miałam różowy kawałek, więc trzeba było znaleźć dla niego wzór. Trwało to dość długo, a powodem był rozmiar kanwy -  aida 14 to już nie dla mnie  (zbyt wielki rozmiar). Owszem, jest bardzo łatwy i wygodny w realizacji, ale każdy trochę większy wzór osiąga na nim kobylaste rozmiary.
Ze względu na jednak dość intensywny kolor (chociaż to nie wściekły róż, ale bardziej brudny łosoś), zdecydowałam się na jeden kolor. I za namową córki wybrałam odpowiedni zielony.
Po dość długich wahaniach i rozterkach  wybrałam wzorek - znaleziony bez nazwy, więc sama nazwałam go (jakże oryginalnie!) - "Zielony ornament". Praca poszła szybko, łatwo i przyjemnie - w przeciwieństwie do etapu przygotowawczego. I na haftowaniu się skończyło (na razie), bo nie mam pomysłu na wykorzystanie. Poduszka odpada, bo nie znoszę szycia, chociaż próbowałam polubić.


Kończąc różowości zaczęłam myśleć o małych elementach świątecznych... i tu mocno się zawiodłam. Chciałam kupić coś gotowego z jakąś ozdobną oprawą, choćby nawet to miał być duży rozmiar kanwy. Odwiedziłam znajome pasmanterie i okazało się, że nie ma co liczyć na cokolwiek. Musiałam ograniczyć się do własnych zapasów, a tu tylko była jedna mizerna choineczka-zawieszka, kupiona kilka lat temu. Chociaż wzór tej latarenki (Permin) nie do końca mnie zachwyca, to jednak go zrobiłam jest oryginalnie przeznaczony do tej ramki.


W ten sposób tworzy już 2-elementowy komplecik z gwiazdką, która miała w zestawie kanwę i mulinki.


Wyciągnęłam też z moich ZetPeTów  rozpoczętą dość dawno bombkę, która trafiła pod choinkę jako prezent - obrazek.

To już chyba wszystkie zakończone hafciki w ubiegłym roku, o których pamiętam.

Innym brakuje mniej lub więcej krzyżyków do zakończenia... czasami są to tylko brakujące kontury.

Szukając teraz zdjęć do wpisu trochę się męczyłam z  tym bałaganem fotograficznym (mam zdjęcia w różnych albumach i w różnych hostingach). Zaczęłam więc porządki polegające na zebraniu gotowych prac w jednym miejscu (również tu na blogu) - tym bardziej poczułam się do tego zmuszona przez komunikat dotyczący funkcjonowania  picasa, które ma się zmienić od 1 maja (komunikat na ten temat jest na każdej stronie z albumami, na żółtym pasku). Przeczytałam z pomocą wujka guglowego, ale niewiele z tego wynika. Chyba to, że muszę uruchomić funkcję google plus, którą dotychczas omijałam szerokim łukiem. Ale jakoś trzeba zachować zdjęcia wstawiane na blogi, które mogą zniknąć po likwidacji obecnego ustawienia.

sobota, 13 lutego 2016

Robótki, których czas minął...

W czasie wirusowych, tudzież innego rodzaju chorobowych niemocy, raczej nie ma się ochoty, ani siły na twórcze robótkowanie. Jak człowiek jest  już w stanie siedzieć w miarę stabilnie przed monitorem i opadłą z sił rączką wystukać to i owo na klawiaturze (jak się uda trafić w klawisz), to ogranicza się raczej do bezmyślnego oglądania obrazków i mniej lub bardziej bezrefleksyjnego czytania wyrazów.

Jestem właśnie na takim etapie... a oprócz oglądania cudzych fotek, zaczęłam jazdę po własnym dysku, odkrywając wiele niespodzianek. Główną niespodzianką jest czas... patrzę na zdjęcie rozgrzebanej robótki i dziwię się, że to nie było  kilka miesięcy, ale kilka lat temu. Naprawdę... czas ucieka przerażająco szybko...

I tak w tym odkrywaniu zebrała się spora grupka zdjęć krzyżykowych "robótek w trakcie", które leżą poutykane w różnych miejscach mieszkania (jakoś przez te lata nie potrafię stworzyć zorganizowanego i uporządkowanego warsztatu pracy hobbystycznej!). Ja wiem, że one są... ale nie spodziewałam się, że jest ich tak dużo. Różny jest ich stopień zaawansowania, ale mają wspólną cechę - niestety, dla mnie minusową.
Z każdą łączą się bardzo smutne wspomnienia i skojarzenia... powstawały w czasie choroby i śmierci bliskiej osoby...albo były przeznaczone dla kogoś, kto nagle odszedł....
Nie było im dane stać się dla kogoś upominkiem...  czas ich powstawania jest zbyt bolesny.

Myślałam, że może... kiedyś...
Teraz wiem, że nigdy nie będę w stanie dokończyć tych robótek... odrzuca mnie od nich, mimo upływu nawet kilku lat... jedyne, co mogę zrobić, to albo od razu wyrzucić, albo odzyskać kanwę przez całkowite wyprucie całości (co w niektórych przypadkach zajmie sporo czasu)... ale też potrzebuję do tego odpowiedniej chwili... na razie czekają...

A może ja jestem w mniejszości? Może inne hafciarki potrafią oddzielić emocje od chłodnej kalkulacji?