wtorek, 26 stycznia 2010

Jestem w mniejszości

Wracałam do domu - na dworze mróz, zima trzyma.
Stałam na przystanku czekając na tramwaj...
Bardzo zimno, wiatr mnie przeszywał na wylot, ręce w rękawiczkach mi zgrabiały, palce u nóg już też zmarznięte - a w pewnym momencie zabrzęczała mi w głowie taka myśl "Jak ja kocham taką zimę!!!".
Myśl sama przemknęła jak meteor - ja jej nie wywoływałam.

Nie ciągnę dalej tematu, bo nie znajdę zrozumienia...wiem...

Edycja posta:

Jeszcze słówko w temacie zimowym.
W czasie przerwy między dużymi mrozami zobaczyłam na ulicy aktywistę z modnymi kijkami do chodzenia.
Nie używam fachowej nazwy, bo nie pamiętam jak to się poprawnie pisze, a nie chce mi się szukać w słowniku.
Otóż ten kijkowy fan maszerował energicznie dziabiąc nimi śnieg - ubrany w markowe, eleganckie ciuchy sportowe, dobrane pięknie kolorystycznie.
Obok niego biegł piesek - pewnie jego własny, bo miał psie ubranko w tej samej kolorystyce.
Wgapiłam się bardziej w pieska niż w pana, ponieważ nagle miałam takie skojarzenio-pytanie (oczywiście wewnętrzne): "a gdzie są kijki pieska???".
Obowiązkowo powinien też być w nie wyposażony.

piątek, 22 stycznia 2010

Choinka - odsłona trzecia

Obecny stan mojej choineczki jest taki

Wydawało mi się, że na finiszu praca będzie szła coraz szybciej - bo to przecież wzoru coraz mniej.
Niestety - wręcz przeciwnie, idzie mi coraz wolniej.
Stawiam kilka krzyżyków i po krótkim czasie czuję, jakby jakaś niewidzialna siła - COŚ odpychało mnie od tamborka.
To pewnie moje oczy sterują tym "cosiem" - ciemna kanwa jednak nie dla mnie.
Wytężam wzrok, męczę się, a efekty mizerne.
Jednocześnie jestem zła z tego powodu, bo sam haft i kolor kanwy bardzo mi się podoba i chciałabym mieć lekkie, łatwe i przyjemne wyszywanie.
A tu takie schody...

Dlatego chwilowo odłożyłam robótkę, ale na krótko.
Będę robić kolejne podejścia - szczególnie, że taka prawdziwa mroźna zima za oknem, która dla mnie pięknie się komponuje z tym haftem.
Mam nadzieję, że jednak przed odejściem zimy choineczkę skończę.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Hu, hu, ha! Nasza zima zła!!!

Jak w bardzo starej, przedszkolnej piosence...
Dość szybko zachwyt nad pięknem zimy został zastąpiony przez skargi i narzekania.

A przecież to normalne, że w styczniu jest w Polsce zima - pada śnieg, jest mróz, zaspy i ślisko na drodze, a przy chodnikach bajora wody z lodem.
Tylko chyba większość z nas przyzwyczaiła się do wygodnej jazdy własnym samochodem, więc kiedy ten samochód stoi zasypany śniegiem, to prawdziwa tragedia.
A w dużych miastach "to mają dobrze", bo tam jeżdżą tramwaje i autobusy...

Nic bardziej mylnego - do tramwaju i autobusu też trzeba najczęściej dojść - dłuższy, czy krótszy odcinek.
Najczęściej brnąc w śniegu lub ślizgając się po lodowisku na chodniku.

A dozorcy nie spieszą się w myśl słów piosenki Rosiewicza "rusz się Zenek, śnieg na dworze".

Idąc wcześnie rano do pracy najczęściej byłam w grupce pierwszych przechodniów, mocząc w śniegu buty dość głęboko, a potem zamieniając się w pokaźnego bałwanka zasypanego śniegiem na przystanku.
Miejsce akcji: centrum miasta...

Ja jednak bardzo lubię zimę, czekam na nią z utęsknieniem (nienawidzę upałów).
Wychowałam się w kraju z czterema porami roku i znam równie dobrze "uroki" zimy od drugiej strony.
Nikt mi więc nie może zarzucić, że sobie wygodnie siedzę w blokach patrząc na zimę za oknem.

Wychowałam się na peryferiach miasta, w domu z ogródkiem.
Żeby się z niego wydostać trzeba odgarnąć śnieg na odcinku kilkunastu metrów do furtki, potem obowiązkowo odśnieżyć chodnik na całej długości parceli.
Niemal od urodzenia pokonywałam tę drogę - z domu ok. 200 metrów do przystanku tramwajowego.

Tramwaje jeździły wtedy stadami, więc jak akurat "uciekł", trzeba było przekopywać się dwa długie przystanki tramwajowe do innej linii.

Rodzice nosili mnie najpierw do żłobka, potem chodziłam do przedszkola, potem do każdej szkoły po kolei - wszędzie długi dojazd tramwajem do centrum miasta.

I tak dwadzieścia kilka lat, do chwili kiedy założyłam własną rodzinę i wyprowadziłam się do innej dzielnicy.

Nigdy nie lubiłam grzebania się w ziemi, żadnego sadzenia kwiatków, wyrywania chwastów ... brrr

Lubiłam za to odgarnianie śniegu, więc nie łączę się w bólu z tymi, którzy nienawidzą zimy ... bo samochód nie może wyjechać...

niedziela, 10 stycznia 2010

Raźnym krokiem z Nowym Rokiem?

Chyba jednak nie ... a na pewno nie dzisiaj.
Większość z nas spędza te dni w błogostanie, z zapałem poświęcając się obżarstwu i leniuchowaniu.
Kto nie musi nie wysila się, a nasze wewnętrzne trybiki baaardzo zwolniły.

Na blogach, gdzie nie spojrzeć, podsumowania i postanowienia, albo wręcz przeciwnie - odcinanie się od podsumowań i postanowień.

Ja właściwie nigdy nie robiłam ...

Zaczęłam pisać tego posta 2 stycznia.
Coś mnie oderwało od komputera i już (nie wiadomo kiedy) przeleciał ten styczniowy tydzień.

Teraz na blogach dominują narzekające wpisy o pogodzie - jak to nietaktownie ze strony przyrody, że rzuciła nam ten śnieg (tak utrudniający życie).
O tym napiszę jutro , a teraz wracając do moich przemyśleń:

Ostatnio robiłam noworoczne postanowienia podlotkiem będąc.
Mam jeszcze zachowane zeszyty-pamiętniki (które już od pewnego czasu zbieram się unicestwić).
Znalazłam tam wpisy - zacytuję tylko dwa, żeby nie zanudzać:
- w 8 klasie podstawówki (ja 15 -letnia): ... Mamy więc Nowy rok. Czuję się trochę głupio. Moje noworoczne postanowienie
a. być grzeczną i miłą dla wszystkich
b. zacząć się wreszcie uczyć
c. przestać ciągle myśleć o chłopakach...

- w 4 klasie liceum (ja 18-letnia): ...Nowy rok się zaczął. Ale niezbyt jest mi wesoło. Coraz bliżej do matury, której się coraz bardziej boję. Właściwie daję sobie 50% szans zdania matury...

Przyszłość pokazała, że maturę się zdało, a nawet zaliczyło wymarzone studia (przy okazji na studiach trafił się mąż, ale z innej bajki - politechnicznej).

Później już nie robiłam postanowień, bo czas zaczął mijać coraz szybciej i coraz częściej (subiektywnie licząc) zmieniałam kalendarzyki, przepisując do nowych stare numery telefonów.

Miniony rok przyniósł bardzo radosne wydarzenia, trochę chorób i zmartwień.

Ale ten blog to robótkowe klimaty, więc o nich słów kilka...

Nie podejmuję się sprecyzować swoich robótkowych planów, w ogóle ich nie robię.
Mam z ubiegłego roku tak dużo zaczętych robótek, że mogę spokojnie nazwać rok 2009 "rokiem niedokończonym".
Bardzo żałowałam, że nie udało mi sie zrobić żadnych świątecznych upominkowych drobiazgów.
Zostawiłam to na grudzień, a już od listopada nie było na to czasu.
I tak w rozmowie z córką stwierdziłam, że w tym roku muszę się za bożonarodzeniowe robótki zabierać w październiku.
Na co usłyszałam: " zacznij już teraz!" (taki żarcik!!!).

Nie udało mi się zapoznać z nowymi technikami, o których myślałam.
Mam zamiar do jednej się przymierzyć, już nawet zaczęłam szukać informacji, czytać takie podstawowe abc, potem coś spróbować i może pokażę efekty (ale takie nadające się do pokazywania).
I to nie bedzie szybko...

Moje blogi nierozerwalnie wiążą się z internetem... i tu zaczyna się kolejny świat.
Tamten rok to dużo pozytywnych zdarzeń wirtualnych, ale i realnych.
Poznałam i spotkałam kolejnych ciekawych ludzi - a może lepiej uściślić - ciekawe, interesujące kobiety.
Nowe blogi, nowe miejsca, nowe klimaty...
Dowiedziałam się troszkę nowych rzeczy sieciowych.

Ale nie ma róży bez kolców...
I tu spotkały mnie rozczarowania i niemiłe historie - tym bardziej niemiłe, że zupełnie przeze mnie niezawinione.
Po prostu - internet to odbicie rzeczywistości, są w niej również takie zdarzenia.
Za okazywaną bezinteresownie pomoc otrzymałam w podziękowaniu jakieś obrażalskie, śmieszne, niepoważne zachowania.
A miejsce, które się reklamuje jako super przyjazne, z domową wspaniałą atmosferą okazało się typowym maglem z zawistnymi intrygantkami.
Nie przejdę nad tymi zdarzeniami do porządku dziennego i nie zapomnę, bo nigdy nie godzę się z tak jawną niesprawiedliwością.
Nie zapomnę tym bardziej , że w sieci nadal przecinają się nasze drogi z tymi ludźmi - bywamy przecież w tych samych miejscach (zwiazanych z naszym hobby).
Z tej lekcji wyciągnęłam egoistyczną naukę dla siebie - bardzo mocno się zastanowię zanim zaoferuję komuś swoją pomoc ... już mi się nie chce.

Przykre, ale prawdziwe...