sobota, 22 stycznia 2011

Dzisiaj na moim tamborku

Rozpoczął się czwarty tydzień naszego forumowego SAL-a
Ja jestem dopiero na etapie skończonej drugiej części, ale codziennie coś przybywa, więc spokojnie dogonię koleżanki.
Kradnąc sobie bezcenne godziny snu, siedzę w nocy i dziubię.
Ten hafcik mnie tak niesamowicie wciągnął -  nie spodziewałam się, że tak będzie.
Tak przyjemnie się go robi.
Gdyby nie świadomość, że muszę rano wstać i aktywnie funkcjonować cały dzień, to najchętniej siedziałabym sobie do rana z tamborkiem.


Tym razem również nie obeszło się bez atrakcji, w postaci wypruwania  w dwóch miejscach.
Zawiniła marna jakość mojego sprzętu drukującego - wydrukowały mi się dwa maziaje, łudząco przypominające krzyżyki i dopiero przy robieniu konturów zorientowałam się, że mi włażą na linię.
Wzięłam "pod lupę" prace koleżanek, oglądałam ich zdjęcia  i wypatrywałam tych feralnych miejsc - niestety, wczoraj część wieczoru zeszła na poprawkach.

piątek, 21 stycznia 2011

Dziś babciowo...

Nie zorientowałam się, kiedy mój życiowy czas przeleciał  błyskawicznie i w pewnym momencie zostałam babcią.
Ja tu sobie jestem na etapie duchowej młodości, bo lustro starannie omijam wzrokiem, a tu nagle babcia?
W myślach wydaje mi się, że jeszcze lata przede mną, a nie za mną.
Słowo "babcia" określające mnie osobiście jakoś nie znaczy to samo, co w stosunku do moich własnych babć.
I to pewnie "wina" dzisiejszych czasów, współczesnych  technologii.
Jak się mogę czuć staro będąc pod rękę z internetem, blogowaniem i forumowaniem, na równi z młodymi dziewczynami i kobietami?
Nasz rodzinny Maluch to dziecko, które kocham  miłością macierzyńską, nie babcińską.
Czyli dostałam kolejne swoje dziecko - tym razem bez wątpliwych uroków samodzielnego rodzenia.
Ot... gotowe dziecko w pakiecie z samymi przyjemnymi aspektami sprawy.
Nie muszę wychowywać, mogę rozpieszczać...
Nasz Maluch to dziecko na wskroś chustowe - wychowany w chuście od urodzenia, w najróżniejszych sytuacjach: na spacerze, w domu (w trakcie maminych czynności domowych typu gotowanie, prasowanie itd), na tańcach w grupie "mama z dzieckiem w chuście".
Ja również zaliczyłam króciutki epizod chustowy, chcąc sobie ułatwić krótkie spacery z kilkumiesięcznym żywym srebrem (bez wózka).
To uwiecznione moje pierwsze zmagania z materią czyli chustą kółkową (aż Maluchowi wszystkie części ubrania rozjeżdżały się na wszystkie strony).
Do zwykłej chusty nawet bym nie podchodziła, tyle tam jest tego owijania i naciągania. 
To dobre dla młodych, sprawnych fizycznie  mam...

 
A przy okazji - wszystkim Babciom wszystkiego najlepszego!!!
I w dedykacji piosenka, która zupełnie niespodziewanie okazała się niezwykłym "uspokajaczem" dla płaczącego Malucha.
Któregoś dnia, trzymając go na kolanach, włączyłam laptopa (w akcie rozpaczy, czym by  tu uspokoić maleństwo) i weszłam na bloga Arsarnem.
Chciałam mu pokazać laleczki na głównej stronie...  a tu nagle z głośnika popłynęła ta  melodia... Maluch tak się zasłuchał, że zapomniał  o płaczu...

niedziela, 16 stycznia 2011

Na nowy rok nowe robótki

Minął rok, dla mnie w dużej części bardzo niedobry, choć były i wspaniałe chwile i przeżycia....
Pozostały nieskończone hafciki i drutowce, cały pokaźny zbiór.
Niech sobie leżą i czekają na swoją kolej. 
Skoro przeciwności losu nie pozwoliły mi cieszyć się tymi robótkami w odpowiednim czasie, to teraz muszę je odłożyć.
Choćby dlatego, żeby nabrać do nich ponownie zapału i chęci. Za bardzo kojarzą mi się z traumatycznymi przeżyciami.

Mój rok robótkowy otworzyłam zupełnie nowym projektem.
To haft w ramach zabawy we wspólne haftowanie  na Babskim forum, którą nazwałam "Zabawa serduszkowa". Zabawa oparta na zasadach SAL, a wybrałam do niej i zaproponowałam uczestniczkom ten wzór.

 Akurat zmieścimy się w okresie robótek walentynkowych, ale ja (nie będąc zwolenniczką Walentynek) wolę AMOUR jako miły powrót do romantyzmu sprzed  zalewającej nas komercji.
To już trzeci tydzień naszej zabawy, ale ja jestem dopiero na etapie pierwszego serduszka.
Mam jednak nadzieję podgonić, a właśnie udział w takim wspólnym projekcie mnie niesamowicie motywuje.
Wybrałam aidę 16 DMC w kolorze ercu, mulinka Nr 47 Anchor - taki ciepły, spokojny czerwony.

To początki - kolory na zdjęciach zupełnie "od czapy".





Już nie pamiętam, kiedy robiłam wszystko tak porządnie i systematycznie, tzn. wszystkie elementy części od razu. Nie tak, że "później się wykończy".
Po kilku próbach z różnymi kolorami jednak zdecydowałam się na jeden.
Wcześniej przymierzałam same mulinki i pasowało, a w hafcie przestało ...
Na dzisiaj mam tyle, jeszcze brakuje obramowania literki.




A szczególnie mi dokopał ten fragment ze ściegiem stębnowym (w górnej lewej części - zaznaczyłam na żółto)
- niby prościutki, ale nie jest całkowicie regularny i zaczęłam się na nim zacinać co krok. 


sobota, 8 stycznia 2011

Haftowana bitwa

Bardzo chciałam zobaczyć w oryginale hafciarską wersję "Bitwy pod Grunwaldem".
To zupełnie inne wrażenia, niż wpatrywanie się w okienko komputera.
I ucieszyła mnie wiadomość, że będzie ją można oglądać w Łodzi, w Centralnym Muzeum Włókiennictwa.
Jednak czas mijał nieubłaganie, niosąc same problemy, aż nagle dotarło do mnie, że to już ostatni tydzień Bitwy w naszym muzeum (do 9 stycznia w Łodzi, później chyba będzie w Białymstoku).
Wykroiłam więc w ostatnią świąteczną niedzielę czas na wizytę w Muzeum i razem z moim M., który oczywiście też chciał obejrzeć (jego wspomnienia z udziału w rocznicowej  lipcowej rekonstrukcji bitwy są prawie takie same jak ten ścisk u mistrza Matejki).
Nie żałuję oglądania, bo to niepowtarzalna sprawa i drugiej takiej raczej nie będzie (mam na myśli wielkość przedsięwzięcia)
Bitwa malowana krzyżykami naprawdę robi wrażenie!!!
Może się pewnie nie spodobać krytykom od wielkiej sztuki, przeciwnym wszelkim formom  adaptacji dzieł malarstwa.
Ale to już temat do innej dyskusji...


Oglądając ją, gdy wiemy jaką techniką to dzieło powstało, możemy docenić ogrom włożonej pracy. Szczególnie wtedy, kiedy osobiście mamy do czynienia z igłą, kanwą i muliną chociaż w małym stopniu.
Bardzo chętnie posiedziałabym dużo dłużej na tym krzesełku, żeby nacieszyć oczy, ale niestety zbliżał się czas zamknięcia muzeum i trzeba było wyjść (to nie Noc Muzeów).
A odpowiednio wcześniej nie mogliśmy tam pójść.














piątek, 7 stycznia 2011

Wspomnienie...

Dziś rano przeczytałam wiadomość w poczcie internetowej - Odszedł Krzysztof Kolberger... niezwykły człowiek.
Napisano wiele o jego aktorstwie, wspaniałym głosie,  osobowości, walce z chorobą - będzie się o tym pisać w przyszłości.
Każdy z nas ma inne wspomnienia o ludziach, których już nie ma wśród nas.
Moje, to dawne wspomnienie z czasów licealnych, kiedy pierwszy raz  zobaczyłam Go w telewizji.
Jakaż była to osobowość aktorska, skoro właśnie jego, młodego aktora tak od razu i na zawsze zapamiętałam.
Oglądałam wtedy regularnie poniedziałkowy Teatr Telewizji, a w jednym z tych spektakli zagrał Krzysztof Kolberger.
Zapamiętałam doskonale tytuł i treść sztuki - "Lucy Crown" Irvinga Shawa.
Poszukałam dzisiaj w sieci i znalazłam zapis tamtej adaptacji scenicznej  z 1972 roku: tutaj

środa, 5 stycznia 2011

Bez tytułu...

Życzę wszystkim, którzy wprowadzając przepisy, ustawy i cały system opieki zdrowotnej, decydują o naszym życiu - nie życiu, aby  efekty swoich decyzji odczuli na własnej skórze.
Nie w luksusowych klinikach za ciężkie pieniądze, ale w zwykłym polskim szpitalu.
Niech będą leczeni i obsługiwani przez papiery, formularze i komputery...

Życzę niektórym bezdusznym, aroganckim, opryskliwym, niekulturalnym lekarzom, pielęgniarkom i salowym, aby byli zdani na łaskę im podobnych pracowników.
Życzę im, aby leżeli porzuceni w niewygodnej pozycji, zaniedbani w pokrwawionej pościeli, z zaschniętymi  na twarzy resztkami jedzenia, prosząc o łyk wody...