Dziś rano przeczytałam wiadomość w poczcie internetowej - Odszedł Krzysztof Kolberger... niezwykły człowiek.
Napisano wiele o jego aktorstwie, wspaniałym głosie, osobowości, walce z chorobą - będzie się o tym pisać w przyszłości.
Każdy z nas ma inne wspomnienia o ludziach, których już nie ma wśród nas.
Moje, to dawne wspomnienie z czasów licealnych, kiedy pierwszy raz zobaczyłam Go w telewizji.
Jakaż była to osobowość aktorska, skoro właśnie jego, młodego aktora tak od razu i na zawsze zapamiętałam.
Oglądałam wtedy regularnie poniedziałkowy Teatr Telewizji, a w jednym z tych spektakli zagrał Krzysztof Kolberger.
Zapamiętałam doskonale tytuł i treść sztuki - "Lucy Crown" Irvinga Shawa.
Poszukałam dzisiaj w sieci i znalazłam zapis tamtej adaptacji scenicznej z 1972 roku: tutaj
W czasie stanu wojennego miałam możliwość oglądania i słuchania Krzysztofa Kolbergera na tzw tajnych wieczorach poetyckich w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej...
OdpowiedzUsuńTo były niezapomniane chwile...
Mało kto jak On potrafił MÓWIĆ poezję!
I te Jego oczy...
Bardzo żal... (*)
Ja niestety nie miałam takich możliwości. Na pewno starałabym się uczestniczyć w takich spotkaniach, gdybym mieszkała w Warszawie, czy nawet w okolicy.
OdpowiedzUsuń