poniedziałek, 11 stycznia 2010

Hu, hu, ha! Nasza zima zła!!!

Jak w bardzo starej, przedszkolnej piosence...
Dość szybko zachwyt nad pięknem zimy został zastąpiony przez skargi i narzekania.

A przecież to normalne, że w styczniu jest w Polsce zima - pada śnieg, jest mróz, zaspy i ślisko na drodze, a przy chodnikach bajora wody z lodem.
Tylko chyba większość z nas przyzwyczaiła się do wygodnej jazdy własnym samochodem, więc kiedy ten samochód stoi zasypany śniegiem, to prawdziwa tragedia.
A w dużych miastach "to mają dobrze", bo tam jeżdżą tramwaje i autobusy...

Nic bardziej mylnego - do tramwaju i autobusu też trzeba najczęściej dojść - dłuższy, czy krótszy odcinek.
Najczęściej brnąc w śniegu lub ślizgając się po lodowisku na chodniku.

A dozorcy nie spieszą się w myśl słów piosenki Rosiewicza "rusz się Zenek, śnieg na dworze".

Idąc wcześnie rano do pracy najczęściej byłam w grupce pierwszych przechodniów, mocząc w śniegu buty dość głęboko, a potem zamieniając się w pokaźnego bałwanka zasypanego śniegiem na przystanku.
Miejsce akcji: centrum miasta...

Ja jednak bardzo lubię zimę, czekam na nią z utęsknieniem (nienawidzę upałów).
Wychowałam się w kraju z czterema porami roku i znam równie dobrze "uroki" zimy od drugiej strony.
Nikt mi więc nie może zarzucić, że sobie wygodnie siedzę w blokach patrząc na zimę za oknem.

Wychowałam się na peryferiach miasta, w domu z ogródkiem.
Żeby się z niego wydostać trzeba odgarnąć śnieg na odcinku kilkunastu metrów do furtki, potem obowiązkowo odśnieżyć chodnik na całej długości parceli.
Niemal od urodzenia pokonywałam tę drogę - z domu ok. 200 metrów do przystanku tramwajowego.

Tramwaje jeździły wtedy stadami, więc jak akurat "uciekł", trzeba było przekopywać się dwa długie przystanki tramwajowe do innej linii.

Rodzice nosili mnie najpierw do żłobka, potem chodziłam do przedszkola, potem do każdej szkoły po kolei - wszędzie długi dojazd tramwajem do centrum miasta.

I tak dwadzieścia kilka lat, do chwili kiedy założyłam własną rodzinę i wyprowadziłam się do innej dzielnicy.

Nigdy nie lubiłam grzebania się w ziemi, żadnego sadzenia kwiatków, wyrywania chwastów ... brrr

Lubiłam za to odgarnianie śniegu, więc nie łączę się w bólu z tymi, którzy nienawidzą zimy ... bo samochód nie może wyjechać...

3 komentarze:

  1. Samochód jest mi potrzebny do poruszania się. I to co teraz się dzieję, to dla mnie prawie Armagedon. Mam ok kilometra do przystanku. Nie mieszkam na wsi wbrew pozorom, tylko w stolicy. Na obrzeżach. Naszej ulicy żaden pług nie potraktuje, bo jest w lesie, więc muszę przekopywać się własnoręcznie.
    -Możesz przecież iść na piechotę.
    Nie, nie mogę. Mam duże problemy z chodzeniem. Poruszam się z tzw trzecią nogą. Więc nie dziw się, że nie zapłonęłam miłością do tych zwałów śniegu. Nienawidzę odśnieżania!
    Ja kocham upał, uwielbiam się grzebać w ziemi, sadzić kwiaty i patrzeć jak się do nich zlatują kolorowe motyle.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ato - pisząc tego posta doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak większość czytających zazgrzyta zębami z bezsilności, złości i mieszanki innych uczuć.
    I wiem, że jestem w całkowitej mniejszości ze swoją skłonnością do zimy.
    Wszystkie te niedogodności o których piszesz odczuwam na własnej skórze - dotarcie do domu moich rodziców to nadal przekopywanie się (na nogach) poprzez zwały śniegu.
    Samochody poruszają się w koleinach tylko środkiem jezdni, szorując brzuchami po śniegu - nie ma możliwości zaparkowania.
    Tam też nigdy żaden pług nie wjechał.

    A w środku dużego jednak miasta, jakim jest Łódź, nikt nie pamięta o pieszych.
    W wielu miejscach chodniki w ogóle nie są odśnieżane.
    Nie ma prawie czystych miejsc przy przejściach na drugą stronę, więc wszyscy muszą wchodzić w głęboką wodę ze śniegiem i lodem.

    Współczuję Tobie i wszystkim, którzy mają teraz tak ciężko (sobie również, kiedy wracam do domu uchetana z mokrymi nogami) - jednak napisałam wcześniej szczerze o swoim upodobaniu do tej pory roku.

    Ściskam Cię serdecznie i życzę jak najwygodniejszego poruszania się w tych zimowych warunkach.

    OdpowiedzUsuń
  3. W każdej porze roku mam coś, czego nie znoszę - i w każdej coś, co lubię. Obecna zima? Mieszkając na wielkim osiedlu we Wrocławiu naderwałam sobie pachwinę (a jestem w ciąży), bo cały weekend nie było ani pół metra odśnieżonego chodnika. Ale za to Smyk na sankach sobie jeździ. Tak że coś za coś, i zdaję sobie z tego sprawę.
    I tylko Bogu dziękuję, że nie mam samochodu, bo chyba dorobiłabym się wrzodów żołądka z nerwów.

    OdpowiedzUsuń