Poprzednia notka dotyczyła pożegnania zimy.
W tej nie mogę nic napisać o powitaniu wiosny, bo siedzę/leżę zamknięta w domu.
Nie widzę wiosennego świata i nie wącham wiosennego powietrza.
W widzeniu i wąchaniu skutecznie przeszkadza mi silna infekcja - a w pakiecie zestaw standardowy (katar, zapchany nos, kaszel, ból gardła, łzawienie oczu, woda z nosa, ból głowy, ból zatok, łamanie w kościach, na termometrze mam 35,8 C - dalej ani rusz).
Wiem, że wszyscy znają podstawowe objawy grypopodobne (grypy nigdy lekarze nie stwierdzają, choćby pacjenci chodzili w gorączce po ścianach, bo to zaraz inna jednostka chorobowa).
Jednak jestem tak rozżalona na złośliwość losu pod postacią podłego wirusa, że właśnie sobie tutaj pofolguję - w końcu to mój prywatny kawałek podłogi...
Przerwa na gwałtowne wycieranie nosa i oczu.
Na znajomych i mniej znajomych blogach co rusz pojawiają się notki prezentujące piękne dekoracje wielkanocne, pisanki przeróżnej maści (czyli wykonane różnymi technikami), karteczki świąteczne już wysłane.
U mnie za to powtórka z rozrywki - również w grudniu, przed świętami Bożego Narodzenia nie miałam zupełnie czasu, ani sił na świąteczne robótki (choroba mamy i większość czasu na dojazdach i w szpitalu).
Przerwa na chusteczkę ... - piszę w scenerii żywcem z filmu "Miłość, szmaragd i krokodyl", ale tam podłoga głównej bohaterki była usłana chusteczkami używanymi do płaczu nad losami bohaterów w trakcie mąk twórczych.
A u mnie takie pospolite choróbsko...
Tak mi bardzo żal, że siedząc/leżąc w domu nie mogę popchnąć robótek do przodu.
A może zaraz po chorobie zrobić jakieś robótki wielkanocne? - na przyszły rok będą jak znalazł...
Cytując własne słowa z mojego bloga kulinarnego jestem zmuszona zawiesić blogowanie na jakiś czas - sama sobie wystawiam blogowy druczek L-4 (takie wspomnienie z przeszłości).
Chusteczka, kaszel...
Wiadomo - gdybym zaczęła przygotowania miesiąc wcześniej, to mogłabym teraz pogwizdać na tego wirusa, który miał taki kaprys wskoczenia do mnie.
Niestety, nie jestem taka poukładana, a z wiekiem nadzieją na zmianę maleje.
Kaszel ...
Chciałabym jeszcze dłużej pociągnąć swoje żale, ale już pokładam się na klawiaturze... a w kuchni czeka nocna porcja lekarstw i inhalator... a nie ma kto pozbierać chusteczek, bo M. na wszelki wypadek już śpi.
Byle do Świąt...
Trzymaj się, zdrowiej, a robótkowaniem się nie przejmuj.
OdpowiedzUsuńJa w tym roku też zaspałam...tak jak i w poprzednim i jeszcze poprzednim.
Chyba ze nu zimowego budzę się później, niż inni ;)
Oj, ale Cię dopadło :(
OdpowiedzUsuńA mimo to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nawet w takim stanie dysponujesz dawką humoru mogącą obdzielić ze trzy osoby!
Zdrowiej spokojnie, na Święta będzie ważne Twoje zdrowie, a nie dorobek. Ściskam!
Ojojojoj! Bardzo Ci współczuję i życzę szybkiego powrotu do pełni sił!
OdpowiedzUsuńJa tam też nie dziergam świątecznie - jakoś nie dałam się zwariować ogólnym tendencjom ;-)
Zdrowia życzę!
OdpowiedzUsuńI wracaj szybciutko tu do nas!
Dziękuję kobietki za dobre słowo na pociechę.
OdpowiedzUsuńChyba jestem dopiero na półmetku choroby, więc powiedzonko o leczonym, czy nie leczonym katarze w tydzień niestety nie sprawdziło się.
Szczegóły bardziej obrazowe daruję sobie tym razem (nie są atrakcyjne wizualnie).
Ale wyraźnie jest lepiej, tylko do końca jeszcze trochę...
Nie chodziło mi już nawet o robótkowy dorobek (chociaż też żal), ale myślałam, że zrobię kartki świąteczne.
A tu nawet tzw."kupnych" nie dałam rady wysłać.
Nie kupowałam wcześniej, bo miałam plany, że ho, ho - a mój M. nie jest najlepszym materiałem na gońca.
Na pewno wybrałby takie, które ja bym odrzuciła - tu gusta się nam rozjeżdżają.
Madziu - a tu Cię zaskoczę, bo jak dotąd na blogu nie ujawniłam jeszcze w pełni mojego poczucia humoru.
Jakoś tak nie wydało się dotąd - właściwie nie wiem dlaczego, bo zawsze byłam śmieszką ...
Całuję Was mocno, oczywiście wirtualnie, więc nie zarażam.