Swój pierwszy post w zabawie "Pozytywnik z charakterem" pisałam pośpiesznie i dosłownie na ostatnią chwilę (tutaj). Niewiele w nim treści, wyszedł jakiś taki suchy i zdystansowany, a przecież to zupełnie inaczej wygląda w rzeczywistości. "Art/junk żurnalowanie" (jak je nazywam na własny użytek) często o sobie przypomina, bo chyba nadal mam zbyt dużo wątpliwości, niepewności, obaw z tym związanych.
Na pewno pomogło mi pierwsze styczniowe podsumowanie na blogu Ani, bo mogłam wreszcie zobaczyć pomysły innych uczestniczek zabawy. Nie jest nas dużo, ale to chyba właśnie bariera podobna do mojej powstrzymuje wiele ewentualnych uczestniczek do podjęcia tego wyzwania.
Tym razem świadomie używam tego nielubianego przeze mnie określenia - dla osób debiutujących w temacie to rzeczywiście prawdziwe wyzwanie. Dodam jeszcze "dla osób podchodzących do tego świadomie i z namysłem" tak jak ja. Czym innym jest bowiem "rzucenie cytatu na kolorowe tło", a czym innym kompozycja, której elementy współgrają ze słowem, ilustrują lub uzupełniają słowo.
Tak właśnie ja rozumiem swój udział w tej zabawie i słowny cytat uważam za punkt wyjścia w tworzeniu strony - cytat jest najważniejszy... od niego zależą pozostałe elementy.
Jeszcze o materiałach.
Planuję bazować przede wszystkim na tym, co mam w domu. A będąc prawdziwym chomikiem (nic nie wyrzucać, wszystko się przyda!) zgromadziłam naprawdę duży zbiór wszelakich przydasi. Mówiąc poważnie to skutki minionego ustroju - kto wtedy żył ten wie bez wyjaśniania. Były lata, kiedy brakowało dosłownie wszystkiego, więc jak się coś "zdobyło" z wielkim trudem, to kupowało się na zapas, nawet jeśli to coś nie było nam w ogóle potrzebne w danym momencie. "Na zapas" - to główne hasło tamtych czasów. I tak niektóre zapasy przetrwały do dziś. Chociaż i tak dominują w nich pożółkłe kartki z niezapisanych do końca zeszytów w różnych rozmiarach. Wtedy w pracy pisałam ręcznie, ewentualnie w domu na maszynie. O komputerach nam się nie śniło, a elektryczna maszyna do pisania to już był wynalazek, że ho ho!
O poszczególnych materiałach będę ewentualnie pisać przy konkretnych stronach, teraz tylko wspomnę o głównej części, na której będą powstawały. Bazą mojego pozytywnika jest kalendarz na 2002 rok - całkowicie czysty, bez jednego nawet zapisu. To reklamowy kalendarz firmowy dużego formatu, niewygodny dla mnie w użyciu. Zawsze kupowałam sobie małe kalendarzyki kieszonkowe i całkowicie wystarczały na moje potrzeby. A te duże zalegały w szafce - jak widać nie całkiem bez sensu.
Nie wiem, jak rozwinie się u mnie ta zabawa... mam nadzieję, że nie zniechęcę się początkami.
A teraz luty...
A teraz luty...
Zabawa ciekawa, ale ja nie zapisałam się, bo to chyba nie moje klimaty.
OdpowiedzUsuńBędę kibicować. :)
Pozdrawiam ciepło.
Ja próbuję, chociaż taka forma to też nie moje klimaty.
UsuńMam z dawnych czasów zeszyt z cytatami (zawsze je lubiłam) i to najłatwiejsza część.
Gorzej z interpretacją, czy ilustracją plastyczną.
Jak będzie mi coraz trudniej to po prostu zrezygnuję.
Na razie wybrałam wersję symboliczną i minimalistyczną.
Dziękuję za kibicowanie i pozdrawiam :)
Fajna koncepcja! Na koniec roku powstanie świetny album :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wytrwam do końca roku i będę regularnie coś robić :)
UsuńTrochę to niepewna przyszłość, bo jeszcze nie odnalazłam się w tej formie i zamiast łatwiej to jest mi coraz trudniej.