Nie "obchodzę" robótkowych Walentynek w tym roku. Właściwie to nigdy nie czułam tego święta - zakochanych ... podobno. Ubiegłoroczne moje hafciki serduszkowe to był wyjątkowy eksces - ale powód też był szczególny! To jest dla mnie handlowe święto, narzucone nam w podobny sposób, jak kiedyś inne święta polityczne. Prawdopodobnie zakorzeni się ono i u nas, wraz ze wzrostem kolejnych pokoleń - bo to fajny dzień dla nastolatek i młodzieży jeszcze nie zaobrączkowanej (lub jak kto woli - chodzącej luzem bez pary). I jak się tak od wczesnych lat przyzwyczają, to będzie dla nich ich święto. Będą je na starość wspominać z łezką w oku, choć teraz nie są w stanie uwierzyć, że oni też staną się starymi ludźmi... Ale w czasach naszych zakochań (czyt. mojego pokolenia), nikomu nie śniło się takie święto u nas w Polsce. Ba... mało kto wiedział, że takie jest - gdzieś tam, za granicą (za granicą tzn. na zgniłym Zachodzie). Jakoś do zagranicy wschodniej się nie skłanialiśmy. Specjalnego Dnia Zakochanych nie było w kalendarzu, więc jestem stale zakochana w moim M. od ... lat. Liczby lat nie podaję, bo nie uwierzycie...
Powstał (zapowiadany już wcześniej na gazetowym forum) blog olimpijski - pod nazwą "Robótkowe Igrzyska Olimpijskie". Początkowo widziałam w nim swój udział, bo na pewno będę siedzieć przed telewizorem z robótką. Jednak po przemyśleniu mojego frontu robót z kalendarzem przed nosem, z wielkim żalem rozsądek wziął górę nad entuzjazmem. Mam terminowe robótki do zrobienia i skończenia w lutym, których dodatkowo nie mogę wcześniej pokazać na blogu. I nie zmieści się już nowa, kolejna robótka. Ale może Was to zainteresuje i zgłosicie się do tej sympatycznej zabawy.
Niesamowity dla mnie osobisty, emocjonalny powrót do przeszłości. Robię drugi raz robótkę według tego samego wzoru (niby nic takiego) - z przerwą na ... dwadzieścia kilka lat. Opis pochodzi z książki, która już była stara, kiedy ją dostałam. Przyznaję, że była w bardzo dobrym stanie, ale moja eksploatacja pozbawiła ją okładki i strony tytułowej (ale poszukam i znajdę...żeby nie wiem co - wiem, że są gdzieś między innymi książkami robótkowymi).
Uwielbiam przeglądać książki z czarno-białymi , niewyraźnymi zdjęciami lub rysunkami - takimi jak ten właśnie.
Według tego opisu zrobiłam worek do spania dla mojego dziecka, które w nocy oczywiście wykopywało się momentalnie spod kocyka. A teraz dziecko zamówiło dla maluszka taki sam egzemplarz. Przy okazji znalazła się w domowych zapasach taka włóczka
Sama ją kupowałam w kryzysowych czasach, ale nawet mnie wyleciało z pamięci, jak to wtedy wyglądało. Włóczka sprzedawana w takich pasmach - związanych tylko nitką w kilku miejscach. Bez żadnej metki, bez oznaczeń (jaki to rodzaj nitki, producent). W porównaniu z dzisiejszymi bogatymi opisami (i składem chemicznym co do grama), tamte włóczki to relikt zgrzebnej przeszłości. Na pewno "zdobyłam" ją, bo właśnie "rzucili", a miałam szczęście być akurat w sklepie.
Po próbach ręcznego wymacania oceniam, że to anilana z domieszką wełny - troszkę szorstka. Robię na drutach nr 4.