Już na początku grudnia wiedziałam, że nie spotkamy się przy wigilijnym i świątecznym stole. To była moja decyzja - ja jestem w rodzinie tą najbardziej bojącą się wirusa. Nie bez podstaw jak się okazało... Przed świętami pożegnaliśmy na zawsze kogoś bliskiego od wielu lat ... ktoś z rodziny zachorował dzień przed Wigilią...
I tak jak wcześniej zaplanowałam mieliśmy Wigilię w ogrodzie tylko w najbliższym malutkim gronie - z dystansem i z maseczkami zdejmowanymi na czas "spożywania".
Pogoda była niezwykle sprzyjająca - słońce, temperatura +10. Tym razem cieszyłam się, że nie ma zimy i mrozu.
A po zmroku piękne ciepło dawało malutkie ognisko (oczywiście rozpalone na początku)
i chłopcy mogli wyobrazić sobie jak w czasach dziadków (ja z mężem) wyglądał pewien grudzień... w roli koksownika stanu wojennego wystąpił grill wykorzystany wcześniej do zrobienia pysznych rybnych szaszłyków
To była niezwykła Wigilia... bo też mamy niezwykły czas... ale nie chcę takich następnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz