poniedziałek, 26 września 2011

Drutowy heretyzm i trochę wspomnień (jak zwykle)

Właśnie się dowiedziałam z tego wpisu, że też tak mam (albo miewam czasami).
Oczywiście od dawna wiem, że robię niektóre oczka nieco inaczej niż to podają podręczniki oraz milion internetowych szkółek, pokazów, tutoriali i jak jeszcze je zwał.
Nie wiedziałam tylko, że to się tak nazywa.

Robię na drutach już tak długo, że obecnie to już jest dużo dłużej niż żyją niektóre guru-aktywistki sieciowe.
Podstaw nauczyła mnie koleżanka mojej mamy - nauczycielka prac ręcznych.
Jakoś mi to prościej wytłumaczyła niż wcześniej mama próbowała.
Miałam wtedy chyba 10-12 lat.
Później, w okresie liceum zajęłam się szydełkiem, a do drutów wróciłam na studiach.
Były to czas już nadchodzącego kryzysu zaopatrzenia włóczkowego, a przy okazji mody na swetry własnej produkcji, więc się dziergało różności do noszenia.

Obecnie, po ponad trzydziestu kilku latach robótkowania drutowego, na pewno nie będę się uczyć "prawidłowych" technik przekładania nitek.
Zupełnie nie przeszkadza mi to, że coś robię inaczej.

Ja się tym zupełnie nie przejmuję, jeśli efekt końcowy jest taki sam, jak we wzorze.
A jeśli jest trochę inny - to dla mnie też dobrze, bo nie planuję zdawania egzaminu komisyjnego z techniki oczkowania na drutach.
Robię dla przyjemności, a jeśli wzór na mojej robótce jest trochę inny, to dla mnie nie ma zupełnie znaczenia.
Na szczęście nie muszę do robótki doszywać etykietki z próbką wzoru.

A dlaczego właściwie o tym piszę?
Może również dlatego, żeby nowicjuszki drutowe nie wpadały w kompleksy, że ich technika różni się czasami od "jedynie słusznej".
Nie dajmy się zwariować i narzucać jakichś obowiązujących niby norm.
Robótki na drutach to przecież część rękodzieła, gdzie nie musimy trzymać się sztywno szablonów.
A jeśli okaże się, że pewne oczka i wzory nimi zrobione, w naszej własnej interpretacji wyglądają nieco inaczej, to po prostu nie nazywajmy się teoretycznymi terminami... i już.

Jako ilustracje posta dorzucę zdjęcie pewnego historycznego już swetra.
Tak na oko licząc ma pewnie z 15 lat.
Zrobiłam go dla mojej córki,  zawsze chudzinki. Czas mijał, a sweter rósł razem z nią.
Obecnie ja go donaszam w zimne wieczory, kiedy nie grzeją jeszcze kaloryfery, albo są szczególnie siarczyste mrozy. A ja, jak to mówią - "obstanę" za takie dwie, jak moje dziecię i na mnie już to swetrzysko jest za duże.
To po prostu "zasługa" ściegu, który tak powiększa dzianinę.
Sweterek jest jak widać trochę zdezelowany wieloletnim użyciem (oczka pozaciągane), więc nie służy jako wzór do naśladowania.




1 komentarz:

  1. ja swoj wpis tez napisalam po to zeby nowicjuszki nie daly sie zwarjowac i nie robily na sile tak jak im" wszystkowiedzace guru internetowe" kaza;zbulwersowalo mnie natomiast nazewnictwo,bo to ze ktos robi inaczej wcale nie znaczy ze gorzej

    OdpowiedzUsuń