piątek, 14 października 2016

Gotowe... można zakładać...

Wczoraj czapulka skończona, dzisiaj pozowała do zdjęcia w porannym słońcu... jeszcze nie prana, ale musi najpierw dzisiaj się ze mną przespacerować, bo jest potrzebna (a pranie wieczorem). Ten stan roboczy wpłynął na mało estetyczny wygląd robótki - nitki się nie ułożyły porządnie (w końcu włóczka to staroć z odzysku), ale było akurat słońce do zdjęć.

Nie kupowałam nic nowego z kilku powodów. Mam w domu wieloletnie zapasy rozgrzebanych robótek z dawnych czasów... wiem, że to materiał marnej jakości, ale ma jedną zaletę - teraz nic nie kosztuje. A  ja w dodatku jestem bardzo wrażliwa na wszelkie "gryzienie" ubrania i ogólnie nie znoszę szorstkich powierzchni (wszelkie filcowe cuda, nawet w torebkach to nie dla mnie). Najlepiej, gdyby wszystko czego dotykam było śliskie i gładkie (w sposób naturalny oczywiście). 
I teraz (w ostatnich latach) kupowałam kilka razy nowe włóczki, które okazały się za bardzo gryzące na dzianinę "do ciała". A w sklepie, macane w motku, wydawały się odpowiednie. Tylko, że to były te tańsze i w ten sposób kółko się zamyka.

3 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) - najważniejsze, że wyszła idealnie tak jak chciałam.

      Usuń
  2. Super czapcia wyszła :)
    Też uważam, że trzeba najpierw przerobić zapasy z przeszłości :)
    Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń