piątek, 7 października 2016

Czego nie lubię w hafcie krzyżykowym... a co nie jest mi potrzebne...

Mimo, że tyle hafcików leży u mnie rozgrzebanych, w stopniu mniejszym lub większym, ja niepoprawnie zaczynam nowy. To pozycja ze starej listy z czterema porami roku. Tak mi się teraz przypomniała dzięki publikacji Splocika .

 
 zdjęcie z internetu
I tu przystępuję do etapu, którego bardzo nie lubię... chyba na równi z oprawianiem gotowej pracy.
Bardzo nie lubię tych wszystkich czynności przygotowawczych. Najmniejszy problem to liczenie dziurek i dopasowanie odpowiedniego kawałka kanwy.
Gorzej z dobraniem kolorów muliny. Mam sporo zapasów nici Ariadny, które dostałam kiedyś od wspaniale utalentowanej Kini (jaka szkoda, że tak zniknęła z blogosfery). I zawsze staram się nie kupować nowych nici - patrz tych oryginalnych DMC (nie mówiąc o innych firmach, których w Polsce nie ma, albo jest coraz mniej), a raczej dobrać dobrać co się da z zapasów. A tu już same schody - strasznie dużo czasu tracę na poszukiwanie przeliczników i dobranie przynajmniej podobnych kolorów. Kiedyś korzystałam z darmowego programu, ale teraz to jest płatne, no i mój komputer coraz wolniej chodzi w tym natłoku sieciowej grafiki.

I przy okazji przypomniał mi się post z października ubiegłego roku, który leżał w formie roboczej i czekał na światło dzienne. To się doczekał...

W wędrówce blogowej znalazłam kilka postów biorących udział w zabawie  "Czego nie lubię w hafcie krzyżykowym", którą ogłosiła Joanna na swoim blogu "Moje krzyżyki". Jak napisałam w komentarzach podoba mi się to, że udział w zabawie jest dobrowolny. I do tego nie ma przymusu typowania kolejnych uczestników, którzy być może wcale nie są zachwyceni. Takie zmuszanie do zabawy chyba nie wszystkim się podoba - czasami czytając na blogach wypowiedzi "wskazanych" mam wrażenie, że nie odmawiają przez grzeczność i zmuszają się do odpowiedzi na pytania.

Mówiąc żartem "kupiłam pomysł", ale trochę zmieniam tytuł zabawy rezygnując ze szczegółowych pytań (aktywność własna dozwolona). U mnie są odpowiedzi na pytania tytułowe:

Czego nie lubię 

- bardzo, ale to bardzo nie lubię gdy nitka nagle się przeciera i urywa; miałam ostatnio taki przypadek w hafcie na delikatnym lnie muliną najbardziej markowej firmy w Polsce. Nie powinno, a się zdarzyło.
- nie lubię również, gdy muszę co chwila "stawiać nitkę do pionu", bo inaczej skręca się i pętli; zauważyłam, że to mi się zdarza najczęściej przy pracy z nitkami, które długo leżały nawinięte na bobinki
- nie lubię wszelkich pół-, ćwierć-, czterech krzyżyków w jednym; strasznie mnie to wkurza i psuje całą przyjemność, więc przestałam z tym walczyć - stawiam po prostu jeden krzyżyk
- nie lubię, czyli nie robię, bo nie umiem frenczowych knotów - próbowałam i za Chiny nie wychodzą
- nie lubię nadmiaru kresek i konturów; oczywiście są potrzebne w niektórych wzorach, dodają im uroku, ale bez przesady
- nie lubię haftować bez przyrządów, czyli trzymając materiał w rękach; to mnie bardzo męczy, ale czasami kawałek jest zbyt mały na jakikolwiek tamborek i trzeba sobie poradzić.

A co nie jest mi potrzebne (a robią to inne hafciarki):

- kratkowanie kanwy - raz kiedyś na początku swojego krzyżykowania spróbowałam i nigdy więcej. To dla mnie kompletna strata czasu, a później jeszcze problem ze spieraniem ołówka, czy mazaka. 
- jeszcze większą stratą czasu i mojej cierpliwości byłoby kropkowanie - jak widzę przeniesiony na kanwę cały schemat (krzyżyk po krzyżyku), to mnie ciarki przechodzą, że miałabym się tak męczyć z własnej woli.
Od początku pozostaję przy liczeniu w trakcie pracy, chociaż mam też za sobą nieudane podejście do kanwy z nadrukiem (okropieństwo techniczne)
- parkowanie nici - to podobno pomaga przy dużych projektach, ale jeszcze takiego kolosa nie robię (chociaż mam od dwóch lat zaczętego!); a przy tych rozmiarach, które u mnie powstają nie mam takiej potrzeby.

W trakcie pisania dzisiejszego posta sprawdziłam podane linki - i niestety, kolejny blog zniknął z sieci.
Czasami zaglądam na te stare, znajome blogi i regularnie trafiam na informację, że blog został skasowany, albo na porzucone blogi zarastające kurzem od dłuższego czasu (nawet liczonego w latach).
Wtedy mi przykro widzieć coś takiego... a już nie lubię przesady w drugą stronę, gdy na blogu atakuje mnie frontalnie wielkie okno "polub mnie na..." (wiadomo gdzie)...

2 komentarze:

  1. Widzę, że zaraziłam Cię porami roku.
    Na fotce masz ustawione w takiej kolejności: góra z lewej - wiosna, z prawej - lato; dół z lewej - zima, z prawej - jesień.
    Ja także raz przeszłam wyszywanie na kanwie drukowanej i raz próbowałam fastrygować, ale i to nie wyszło.
    Pozostaję od lat wierna liczeniu, a na początek, gdy wyliczę wielkość kanwy, zaznaczam dolne narożniki, a potem zaczynam wyszywanie od prawego lub lewego - zależy od wzorku.
    Te zabawy były trochę męczące, dlatego umieściłam napis, że za wyróżnienia dziękuję.
    A wracając do pór roku, to mam zamiar ten komplet wyszyć jeszcze raz - tym razem dla siebie.
    Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Porami roku to ja jestem zarażona od dawna, ale ciągle jakoś nie mogłam się za nie zabrać. A dzięki blogowym lekturom czasami jak widać można się łatwiej zmobilizować.
      I ja pozdrawiam :)

      Usuń