sobota, 13 lutego 2016

Robótki, których czas minął...

W czasie wirusowych, tudzież innego rodzaju chorobowych niemocy, raczej nie ma się ochoty, ani siły na twórcze robótkowanie. Jak człowiek jest  już w stanie siedzieć w miarę stabilnie przed monitorem i opadłą z sił rączką wystukać to i owo na klawiaturze (jak się uda trafić w klawisz), to ogranicza się raczej do bezmyślnego oglądania obrazków i mniej lub bardziej bezrefleksyjnego czytania wyrazów.

Jestem właśnie na takim etapie... a oprócz oglądania cudzych fotek, zaczęłam jazdę po własnym dysku, odkrywając wiele niespodzianek. Główną niespodzianką jest czas... patrzę na zdjęcie rozgrzebanej robótki i dziwię się, że to nie było  kilka miesięcy, ale kilka lat temu. Naprawdę... czas ucieka przerażająco szybko...

I tak w tym odkrywaniu zebrała się spora grupka zdjęć krzyżykowych "robótek w trakcie", które leżą poutykane w różnych miejscach mieszkania (jakoś przez te lata nie potrafię stworzyć zorganizowanego i uporządkowanego warsztatu pracy hobbystycznej!). Ja wiem, że one są... ale nie spodziewałam się, że jest ich tak dużo. Różny jest ich stopień zaawansowania, ale mają wspólną cechę - niestety, dla mnie minusową.
Z każdą łączą się bardzo smutne wspomnienia i skojarzenia... powstawały w czasie choroby i śmierci bliskiej osoby...albo były przeznaczone dla kogoś, kto nagle odszedł....
Nie było im dane stać się dla kogoś upominkiem...  czas ich powstawania jest zbyt bolesny.

Myślałam, że może... kiedyś...
Teraz wiem, że nigdy nie będę w stanie dokończyć tych robótek... odrzuca mnie od nich, mimo upływu nawet kilku lat... jedyne, co mogę zrobić, to albo od razu wyrzucić, albo odzyskać kanwę przez całkowite wyprucie całości (co w niektórych przypadkach zajmie sporo czasu)... ale też potrzebuję do tego odpowiedniej chwili... na razie czekają...

A może ja jestem w mniejszości? Może inne hafciarki potrafią oddzielić emocje od chłodnej kalkulacji?