niedziela, 28 grudnia 2014

Choinkowo na mieście

Będąc wrogiem komercyjnego świętowania sklepowego nie znam wszystkich odmian codzienności supermarketowej. Migają mi jedynie w telewizorze jakieś obrazki ze świata, gdy dziki tłum z obłędem w oku tratuje się w walce o najczęściej niepotrzebne zakupy. Unikam takich miejsc jak tylko mogę, robię zakupy w normalnych sklepach blisko domu.
Wczoraj jednak znalazłam się w tym siedlisku uzależnienia (dla wielu) nie z przymusu kupowania czegokolwiek, ale przy okazji spotkania w damskim gronie. Zostawiłyśmy wszystkich osobistych chłopców dużych i małych, żeby spotkać się i pogadać przy obiedzie w dobrej restauracji. A że najbliższe centrum restauracyjne  mamy w Manufakturze to mogłam zobaczyć ludzi, którzy zamiast cieszyć się wolnym czasem i swoim towarzystwem na wzajem, ganiają po wyprzedażach. Takich tłumów jak wczoraj jeszcze tam nie widziałam... rzeka ludzi płynąca korytarzami... koszmar...

Zrobiłam trochę zdjęć, ale z powodu dużego mrozu połączonego z wiatrem większość to nieudane rozmazane próbki.
Wielką atrakcją dla dzieciaków jest choinka z klocków LEGO


Trudno było zrobić zdjęcie bez ludzi, więc choinka obcięta od dołu. A w dodatku nastawiłam już w aparacie funkcję na nocne zdjęcia, więc te też się nie udały.


Nawet śnieg zrobił uprzejmość i leciutko zaczął znowu padać


Choinka z rodzaju tych, które nie podobają mi się - ja je nazywam konstrukcjami choinkopodobnymi.



W tym na Piotrkowskiej mamy prawdziwą choinkę w tradycyjnym kształcie, widziałam ją przed świętami, ale w biegu i bez aparatu. Ale chcę ją zobaczyć wieczorem, więc spróbuję obfocić.

czwartek, 11 grudnia 2014

Kalendarz na 90% (do przodowników pracy mi daleko)

Nie udało mi się skończyć całkowicie zaplanowanej wersji kalendarza adwentowego i musiałam przed 1 grudnia przekazać to, co się udało. Nie martwię się tym zbytnio, bo nie z mojej winy, ale jak to się kiedyś mówiło "z przyczyn obiektywnych". To czego brakuje to elementy jakby dodatkowe, ich brak nie zaburza idei kalendarza.
Tak więc spokojnie sobie skończę do następnych świąt, bo teraz to była walka z czasem i  nocny finisz  z obłędem w oczach prawie do rana.
To kalendarz dla Drugiego Wnuczka - zdjęcia w wersji roboczej oddają właściwie aktualną pogodę i dzienno-nocne marne światło.


Kalendarz jest efektem pracy zespołowej:
mój wkład to część krzyżykowa...
obszycie brzegów, przygotowanie kijków - dziadek...
woreczki uszyła mama Malucha...
na kalendarzu montował tata Malucha...

piątek, 14 listopada 2014

Mocno przedświątecznie?

Bardzo nie lubię świątecznych klimatów przed czasem... wiemy o czym mowa, więc nie rozwodzę się nad tym.
Po prostu unikam jak mogę supermarketów, omijam wzrokiem nachalne reklamy, przerzucam kanały w tv itd.
Zalew komercji mnie strasznie wkurza, bo coś nam odbiera, powoduje powszednienie odświętności...
Czym innym były kiedyś i są także teraz nasze domowe przedświąteczne przygotowania: gromadzenie delikatesowych smakołyków,  drobiazgów przeznaczonych na prezenty pod choinkę, własnoręczne przygotowywanie elementów do dekoracji mieszkania itd.
A że niektóre wymagają dużo wcześniejszego przygotowania, więc zrozumiała jest praca nad nimi już w listopadzie, czy październiku.
Takim najbardziej terminowym przykładem jest kalendarz adwentowy, który musi być gotowy w listopadzie.
Miałam nie pokazywać swoich prac w tak zwanym "trakcie", bo większość z pokazywanych na poprzednim blogu nie doczekała się finiszu. Tym razem jednak czuję się mocno zmotywowana do zakończenia, chociaż dziecko, dla którego to robię nie wie o tej niespodziance.
Kalendarz jest przeznaczony dla Drugiego Wnuczka, który może jest jeszcze za mały na takie wydarzenie, ale nie możemy go pozostawić bez tego przedświątecznego akcentu w sytuacji, gdy jego starszy brat będzie miał swoje odliczanie.
Nie korzystam z gotowego wzoru (na to potrzebowałabym zacząć w lipcu), ale robię własną składankę elementów: misiek z banerka, cyferki w układzie własnym i może jeszcze zdążę z jakąś prostą ramką.
Stan sprzed trzech dni - dzisiaj jest tak ciemno za oknem, że o zdjęciach nie ma co myśleć. Zresztą to wcześniejsze też nie jest lepsze.


czwartek, 30 października 2014

W klasycznej oprawie

Cały czas coś dziubię, ale gorzej z zakończeniem prac... nie mówiąc już o ich oprawianiu, czy innym sposobie zagospodarowania.

W kolejce wyczekał się hafcik z forumowego  SAL-a "Do przedpokoju" - zakończenie zabawy miało miejsce w listopadzie 2011 roku!!!. Wreszcie doczekał się oprawy. Planowałam go na drzwiczki klucznika, ale zmieniłam zdanie.  I jak większość moich hafcików znalazł się w ramce. Wydaje mi się (czego nie widać na zdjęciu), że dzięki ramce i passe partout obrazek nabrał głębi.

Wymiary całości - 15x21 cm


Jak się dobrze zastanowić, to okazuje się, że prawie wszystkie moje haftowane "dzieła" znalazły się w ramkach.
Ale kilka, z mojego ZPT-u, jednak będzie mieć inne wykończenie... tak przynajmniej planuję... ale na finiszu może okazać się "jak zwykle".

czwartek, 22 maja 2014

"Jan Sobieski pod Wiedniem" w krzyżykach

Nie mogłam opuścić takiej okazji, jaką był wtorkowy wernisaż wystawy w Muzeum Włókiennictwa.
Chociaż cierpię na coraz większy niedobór czasu, to jednak na pewne sprawy staram się ten czas wygospodarować. Gdy tylko mogę być w dniu otwarcia wystawy, to jestem na miejscu.
Dlaczego?
Chyba to łatwo odgadnąć, szczególnie w przypadkach wystaw, na których twórca/twórcy są obecni.

To nietypowa wystawa związana z malarstwem, bo nie obraz malowany farbami jest jej głównym tematem. To obraz "malowany igłą", jak nieco eufemistycznie mówi się o technikach hafciarskich.

Wkrótce po zakończeniu pierwszego wielkiego projektu jakim było zakończenie w 2010 roku haftowanej wersji obrazu Jana Matejki "Bitwa pod Grunwaldem" (relację zamieściłam na starym blogu, być może ją tu zacytuję) - pojawiła się informacja o podjęciu kolejnego.
I oto mamy drugi haftowany obraz - wielkie historyczne dzieło mistrza Matejki.
Ktoś powie, że to profanacja malarstwa, że haftowana wersja nijak się ma do artyzmu Matejki. Nie podejmuję takiej dyskusji w myśl zasady "de gustibus..."
Ja sama, niedawno (bo zaledwie kilka lat temu) zarażona chorobą krzyżykową, doceniam ogromny wkład pracy współtwórców- wolontariuszy. Wiem, jak "od kuchni" wygląda to lekceważone krzyżykowanie jako gorszy rodzaj haftu. I jestem pełna podziwu dla uzyskanego efektu.
Nie jest łatwo wykonać haftem dobrą wersję malarstwa, często wzory  (a co za tym idzie haftowane obrazy) ocierają się o kicz, albo tym kiczem są.
Ten obraz jest pięknie wykonany i nie ma co go porównywać z malarskim pierwowzorem według takich samych kryteriów. Można i należy go oceniać w kategoriach hafciarskich.

Nie było szans na zrobienie zdjęcia całego obrazu w dniu otwarcia wystawy. Wiadomo, że zawsze przy takich okazjach jest tłok, a twórcy chcą sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie.
To "chwila dla reporterów" i uczestnicy projektu zbiorowo przed swoim dziełem


Tak wygląda haftowany obraz w całości (źródło zdjęcia)

 

A to oryginalny obraz Jana Matejki


Informacje z foldera wystawy, dotyczące pracy nad haftem. 
Liczby naprawdę robią wrażenie!



Organizatorzy zadbali tym razem bardzo dobrze o pierwszą część, przed samą wystawą.
Przygotowane prelekcje były dokładnie związane z samym obrazem, wystąpił Jasnogórski Chór Mieszany - naprawdę nastrój był bardzo patriotyczny. Kiedy chór na początku zaśpiewał pieśń "Gaude Mater Polonia", a na końcu "Bogurodzicę" wszyscy wstawali i w ciszy wysłuchali.
Siedziałam dość daleko, a jeszcze przed wszystkimi siedzącymi kręcili się panowie robiący zdjęcia, więc moje wyszły niezbyt dobrej jakości. Dodatkowo natura zadbała o oprawę dźwiękową, bo w czasie prelekcji o przebiegu samej bitwy przyszła burza z piorunami.

O samym mistrzu Matejce opowiadała pani Maria Serafińska-Domańska - krewna artysty.
Wszyscy uczestnicy projektu otrzymali piękne certyfikaty, napisane językiem stylizowanym na tamtą epokę.

Pojawili się także członkowie historycznych grup rekonstrukcyjnych


Na moich zdjęciach kilka wybranych fragmentów na zbliżeniu






czwartek, 6 lutego 2014

Robótkowo jeszcze świątecznie

W styczniu, odpoczywając po świątecznym maratonie domowo-rodzinnym,  prawie skończyłam serwetkę  ze Świątecznego SAL-a 2013. To był rzeczywisty relaks, bo nie wymagający myślenia przy takiej powtarzalności wzoru.

Serwetka jest prawie gotowa, najłatwiejsza część za mną - haftowanie zakończone.
Teraz pozostało szycie, którego bardzo nie lubię, więc na razie odkładam (aż dojrzeję do tego).
Ale mam nadzieję, że do następnych świąt zdążę.
Bardzo nie lubię szyć - ani ręcznie, ani na maszynie. Mam dwa sprzęty - każdy z innej epoki. Nowoczesny "Łucznik" i przedwojenny "Singer" - to dwie bardzo różniące się maszyny. Singera odziedziczyłam po mojej babci i prawdę mówiąc to jedyna maszyna, na której jako tako szycie mi wychodziło.
Mój mąż, wiedząc o tych moich antytalentach krawieckich, wielkodusznie stwierdził "jak chcesz, to mogę to obszyć". Obawiam się, że tym się skończy. W naszym domu to on jest specjalistą igły - zarówno współczesnej, jak i historycznej. Podziwiam jego dokonania w zakresie rekonstrukcji strojów, wyłącznie technikami dawnymi.